„Z dniem 1 marca 1943 r. przystępujemy do powstania zbrojnego. Jest to działanie wojskowe i jako takie skierowane jest przeciwko okupantowi. Obecny jednak okupant jest przejściowym, nie należy więc tracić sił w walce z nim. Właściwy okupant to ten, który nadchodzi [ZSRR]. Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba że usuną się sami” – mowa jednego z dowódców OUN
„Kresy Wschodnie” były dla II Rzeczypospolitej nie lada wyzwaniem. Z jednej strony marzenie Piłsudskiego o współistnieniu wielu narodowości w granicach Polski, z drugiej nasilające się w latach trzydziestych konflikty etniczne, rodząca się ukraińska narodowość i fatalna polityka polskich rządów okresu międzywojennego. W wojenną zawieruchę Kresy weszły ze zdewastowaną polską administracją i rosnącą ukraińską nienawiścią.
Okupacja radziecka uzbroiła wrzące ukraińskie chłopstwo w znieczulicę i okrucieństwo. Hitlerowcy nauczyli ukraińskich policjantów metodycznego rozwiązywania problemów niechcianej mniejszości. Obie lekcje miały wkrótce zaprocentować w tragiczny dla Polaków sposób.
Na wiosnę 1943 roku jasne było, że klęska Hitlera jest kwestią czasu. Ukraiński nacjonalizm przystąpił do działania. Dowodzący OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) wskazali kto jest największym wrogiem młodego państwa: nie ustępujący Niemcy czy wkraczający nowy okupant, ale polska mniejszość etniczna. Ukraińskie bojówki rozpoczęły metodyczne oczyszczanie Wołynia z Polaków – „rzeź wołyńską”.
Po krytyce Powstania Warszawskiego, demaskacji „Żołnierzy Wyklętych” czy tezie o flircie Becka z Ribbentropem Piotr Zychowicz wziął na warsztat wołyński blamaż Armii Krajowej.
„Wołyń Zdradzony” zawiera dużą dawkę opisów zbrodni i okrucieństwa, ale celem książki nie jest kolejny opis rzezi. Zychowicz i tym razem wsadza przysłowiowy kij w mrowisko. Za porażającą ilość polskich ofiar młody historyk oskarża dowództwo Armii Krajowej i polski rząd w Londynie – oba skupione na egocentrycznej i naiwnej polityce zagranicznej.
Główną tezą jest bierność. W czasie gdy bestialsko eksterminowano kolejne wsie, Armia Krajowa całą uwagę skierowała na planowaną operacji „Burza”. Mrzonki głównego dowództwa o współpracy z Armią Czerwoną spowodowały w Warszawie pomroczność i trywializowanie losu, jaki spotkał dziesiątki tysięcy pozostawionych sobie samym Kresowiaków.
Autor na wiele sposobów dowodzi, że dowództwo AK miało świadomość tego, co dzieje się na Wołyniu i wiedzę tą zbagatelizowało. Udowadnia, że AK wręcz torpedowało próby samoobrony a do pomocy przystąpiło niemrawo i zbyt późno.
Zychowicz lubi pytania retoryczne i wykrzykniki. Choć jego wywodom nie brakuje żelaznej logiki popartej faktami, taki ton wypowiedzi może męczyć. Nie zmienia to faktu, że historyków pokroju Piotra Zychowicza jest niewielu. Nawet jeśli część wniosków autora idzie za daleko, to jest to polemika cenna dla polskiej historii.