RSS

Archiwa tagu: reportaż

Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę – Dan Baum

Uzy­ska­nie wpra­wy w walce łu­kiem i mie­czem wy­ma­ga lat, na­to­miast mając broń palną, każ­de­go wie­śnia­ka można wy­szko­lić w mie­siąc. Mię­dzy in­ny­mi dla­te­go ona mnie fa­scy­nu­je. Można być naj­bied­niej­szym wie­śnia­kiem w kraju sa­mu­ra­jów albo gru­ba­sem na obo­zie let­nim, a przy odro­bi­nie wpra­wy rów­nać się z każ­dym. – Lub też, jak pół­to­ra wieku temu re­kla­mo­wa­ło się Colt’s Pa­tent Fire Arms Ma­nu­fac­tu­ring Com­pa­ny: „Bóg stwo­rzył ludzi, ale Sa­mu­el Colt uczy­nił ich rów­ny­mi”.

W obliczu kolejnych strzelanin i „masakr” rozdmuchiwanych przez media do gigantycznych rozmiarów sprawa wydaje się prosta – należy położyć kres powszechnemu dostępowi do broni w USA.

Dan Baum, demokrata i dziennikarz z północnych części Ameryki, jest jednocześnie pasjonatem broni palnej. Te dwie wykluczające się postawy są przyczynkiem do podróży, w której autor stara się zrozumieć fascynację i głęboko zakorzenioną potrzebę posiadania tych zabójczych przedmiotów.

Dziennikarz dociera do skrajnie spolaryzowanych postaw i opinii. Rozmowy z twardymi przeciwnikami i równie zapiekłymi w poglądach posiadaczami małych arsenałów przynosi zdumiewający rezultat – nie wszystko jest tak oczywiste, jak wydaje się być zza Atlantyku, gdzie posiadanie broni wymaga skomplikowanych i restrykcyjnych procedur.

Druga po­praw­ka sta­no­wi­ła pro­blem – dla mnie, dla prze­ciw­ni­ków broni, nawet dla NRA. Jej draż­nią­co nie­ja­sny tekst z nie­zdar­ną in­ter­punk­cją i dziw­nym uży­ciem wiel­kich liter brzmi tak: „Do­brze ure­gu­lo­wa­nej Mi­li­cji, jako nie­zbęd­nej dla bez­pie­czeń­stwa wol­ne­go Pań­stwa, prawa ludu do po­sia­da­nia i no­sze­nia Broni, nie wolno ogra­ni­czać”. Żadna inna po­praw­ka nie jest rów­nie mętna jak druga. Nikt nie ma bla­de­go po­ję­cia, jaka myśl przy­świe­ca­ła jej au­to­rom.

Baum nie tylko drąży temat wypytując rozmówców o wady i zalety posiadania broni. ale w kolejnych „eksperymentach” na własnej skórze testuje jak to jest być posiadaczem broni. Zaczyna od kabury ukrytej pod marynarką, testuje „open carry” czyli ostentacyjne parady z bronią na widoku, pruje z karabinu maszynowego poznając smak kordytu i potęgę ciągłego ognia.

Nieco chorobliwa, chłopięca fascynacja Bauma wydaje się przeważać w narracji, ale wnioski autora są zaskakujące:

Pa­sjo­na­ci broni uwiel­bia­ją cy­to­wać Ro­ber­ta He­in­le­ina: „Uzbro­jo­ne spo­łe­czeń­stwo to uprzej­me spo­łe­czeń­stwo”. Po­nie­waż mia­łem broń, ner­wo­wy i nie­przy­jem­ny mo­ment minął w oso­bli­wie bło­gim spo­ko­ju. Za­czą­łem ro­zu­mieć, dla­cze­go mało sły­szy­my hi­sto­rii o wła­ści­cie­lach le­gal­nej broni, któ­rzy po­za­bi­ja­li się pod­czas kłót­ni o miej­sca par­kin­go­we. To wra­że­nie, że jest się psem pa­ster­skim, straż­ni­kiem, da­wa­ło czło­wie­ko­wi po­czu­cie swo­istej mo­ral­nej wyż­szo­ści. To ja byłem tym czuj­nym, obroń­cą stada, przy­cza­jo­nym gnie­wem bożym. Gdy­bym wy­cią­gnął broń i za­czął nią wy­ma­chi­wać, nie tylko pro­wo­ko­wał­bym ka­ta­stro­fę, ale także utra­cił ową mo­ral­ną prze­wa­gę i skom­pro­mi­to­wał się naj­go­rzej, jak tylko można.

***

Pew­ne­go dnia, krą­żąc po stro­nach dla pa­sjo­na­tów, na­tkną­łem się na roz­mo­wę o tak zwa­nym open carry – prak­ty­ce no­sze­nia pi­sto­le­tu na wi­do­ku. W nie­mal wszyst­kich sta­nach no­sze­nie broni w wi­docz­nej ka­bu­rze nie wy­ma­ga­ło po­zwo­le­nia. Po­trze­bo­wa­łem chwi­li, żeby przy­swo­ić tę myśl, ale gdy mi się to udało, uzna­łem to za spek­ta­ku­lar­ne roz­wią­za­nie swo­je­go pro­ble­mu. (…) Się­ga­ją­ca cza­sów Dzi­kie­go Za­cho­du lo­gi­ka opie­ra­ła się na za­ło­że­niu, że jeśli czy­jąś broń widać, ist­nie­je mniej­sze praw­do­po­do­bień­stwo, że taki ktoś użyje jej w złym celu.

Często przytacza badania i stawia logiczne pytania, wnioski pozostawiając czytelnikom

NSSF usta­li­ła także, że po­sia­da­cze AR-ek są nie tylko młod­si i bar­dziej zróż­ni­co­wa­ni, ale cho­dzą na strzel­ni­cę czę­ściej niż wła­ści­cie­le in­nych broni. Dzię­ki nim amu­ni­cja ka­li­bru .223, sto­so­wa­na w AR-15, stała się naj­czę­ściej sprze­da­wa­ną na rynku. Można było li­czyć na to, że po­sia­da­cze AR-ek w praw­dzi­wym życiu wy­da­dzą re­al­ne do­la­ry na zakup nie­koń­czą­ce­go się za­le­wu czę­ści i ak­ce­so­riów, które w cy­ber­prze­strze­ni wy­gry­wa­li w Call of Duty 4. Ro­bi­li rów­nież to, na czym prze­my­sło­wi za­le­ży naj­bar­dziej: roz­gła­sza­li przy­jem­ność strze­la­nia, tak jak ten chło­pak na strzel­ni­cy, kiedy pod­su­nął mi swój ka­ra­bin.

***

Prze­brną­łem przez wszyst­kie ich ar­gu­men­ty i naj­wy­raź­niej­sze oka­za­ło się to, że obie stro­ny stra­ci­ły z oczu coś oczy­wi­ste­go: nawet niż­sza licz­ba He­men­waya i tak była ol­brzy­mia. „Za­le­d­wie” osiem­dzie­siąt ty­się­cy przy­pad­ków rocz­nie ozna­cza­ło, że dwie­ście dwa­dzie­ścia razy dzien­nie Ame­ry­ka­nie w ten czy inny spo­sób uży­wa­li broni pal­nej do sa­mo­obro­ny. Czyli osiem razy wię­cej Ame­ry­ka­nów ra­to­wa­ło się za po­mo­cą broni, niż od niej gi­nę­ło.

***

Jedno na­to­miast nie ule­ga­ło dys­ku­sji: przez dwa­dzie­ścia kilka lat, odkąd Flo­ry­da pod­nio­sła głowę, po­zwo­le­nie na broń otrzy­ma­ło pra­wie sie­dem mi­lio­nów ludzi, a po pod­li­cze­niu da­nych oka­za­ło się, że le­gal­ni wła­ści­cie­le broni pal­nej po­peł­nia­ją za­bój­stwa czte­ry razy rza­dziej niż ogół lud­no­ści.

Reportaż Bauma to skarbnica wiedzy i wciągająca podróż po zakątkach Ameryki. Od teksańskich krwawych polowań na dzikie świnie po legendarne magazyny broni wykorzystywanej przy produkcjach Hollywood, spotkania z maniakami dużego kalibru i żydowską organizacją, która w temat wciąga Holocaust.

Czy zatem Dan Baum dociera do istoty zjawiska? Zdecydowanie tak, chociaż przewrotnie wnioski mogą nie być w pełni zrozumiałe dla Europejczyka.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 17 marca 2023 w literatura 2022

 

Tagi: , ,

Skóra i ćwieki na wieki – Jarek Szubrycht

W 2011 roku w An­glii i Walii prze­pro­wa­dzo­no spis po­wszech­ny. Jak zwy­kle w ta­kich przy­pad­kach padło py­ta­nie o re­li­gię. 6242 an­kie­to­wa­nych od­po­wie­dzia­ło „heavy metal”, co czyni z me­ta­low­ców licz­niej­szą sektę od wy­znaw­ców dru­idy­zmu, scien­to­lo­gów albo… sa­ta­ni­stów. Ale pro­szę się tak bar­dzo nie cie­szyć, po­nie­waż ten sam spis wy­ka­zał, że bli­sko sto osiem­dzie­siąt ty­się­cy osób to wy­znaw­cy Jedi.

W siermiężnej PRL-owskiej Ojczyźnie Ludowej, krainie powszechnego braku,  wyznawcy Metalu mieli zdecydowanie gorzej. Muzyczne nowiny docierały za Żelazną Kurtynę z dramatycznym, kilkuletnim opóźnieniem. Trzeba było nie lada samozaparcia, żeby wśród zalewu hitów Ireny Jarockiej i Heleny Vondrackowej zdobyć muzykę i strzępki informacji o swoich rockowych idolach. Zamazane czarno-białe zdjęcie w gazecie przyprawiały o emocje, jakich na próżno dziś szukać w zalewie prywatnych zdjęć full-hd na instagramowych kontach idoli.

Jarek Szubrycht, rocznik 1974 wraca pamięcią do tamtych lat i pogoni za twórczością zespołów, których loga zdobiły zeszyty każdego chłopaka. AC-piorun-DC, Metallica z piorunami przed „EM” i po „A”, ostre jak drut kolczasty Sodom” „Slayer” i „Iron Maiden”. Zanim dotarła do nas ich muzyka, dotarły intrygujące logotypy i aura zakazanej zachodniej muzyki.

Wkrótce pojawiły się nocne „trójkowe” audycje, w których prowadzący na początku odczytywał listę utworów a słuchacze bez krzty znajomości angielskiego zapisywali fonetycznie zaklęcia rodzaju: ‚De piis of majnt”

Praska „Dzipla” z kasetami, wydawnictwo „Takt” i dwukasetowce jako powszechny środek poznawania metalowej dyskografii to już legenda.

Zanim ro­dzi­mi przed­się­bior­cy na­uczy­li się je dru­ko­wać na pod­sta­wie okła­dek i sprze­da­wać za dobry pie­niądz, wszy­scy usta­wia­li­śmy się w so­bot­nie po­ran­ki w ko­lej­kach do kio­sków RUCH-u, li­cząc na to, że tym razem w „Dzien­ni­ku Lu­do­wym” albo „Zie­lo­nym Sztan­da­rze” nie bę­dzie wiel­kie­go fo­to­su Sha­kin’ Ste­ven­sa, Wham! albo Ma­don­ny, tylko Iron Ma­iden, Me­tal­li­ca, a w naj­gor­szym razie Scor­pions. Na­kła­dy week­en­do­wych wydań gazet, któ­rych nikt nie czy­tał, biły w owym cza­sie re­kor­dy, ale i tak dla wszyst­kich nie star­cza­ło. Na szczę­ście kwitł han­del wy­mien­ny

„Skóra i ćwieki na wieki” to wbrew pozorom nie tylko sentymentalna podróż do krainy wspomnień metalowca. Większą część książki Szubrycht poświęca detalicznemu opisowi subkultury najciemniejszych odmian metalu. Od amatorskiego kopiowania demo i rozsyłania „flajersów” po coraz śmielsze próby własnej trwórczości. Szubrycht wie o czym pisze – sam jest legendą hardcorowego podziemia o śmiesznie dziś brzmiącej ksywie Jaro Slav i założycielem obiecującego i mrocznego Lux Occulta.

Jed­nym z głów­nych mitów za­ło­ży­ciel­skich pol­skie­go sa­ta­ni­zmu były eks­ce­sy, do któ­rych do­cho­dzi­ło na fe­sti­wa­lu w Ja­ro­ci­nie – naj­czę­ściej albo myl­nie in­ter­pre­to­wa­ne, albo cał­ko­wi­cie wy­ssa­ne z palca. Do dzi­siaj po­wta­rza się na przy­kład, nawet w tek­stach aspi­ru­ją­cych do miana na­uko­wych, kla­sy­fi­ka­cję pol­skich czci­cie­li dia­bła, spi­sa­ną przez wę­szą­ce­go w Ja­ro­ci­nie funk­cjo­na­riu­sza SB. Ten po­dzie­lił ich na „sa­ta­ni­stów, sza­ta­ni­stów, lu­ci­fe­rian oraz ko­ściół Kirke” – ktoś pew­nie sobie z es­be­ka świet­nie za­kpił, a póź­niej wszy­scy za nim po­wta­rza­li. Ta ostat­nia sekta wy­da­je się wy­jąt­ko­wo groź­na, bo Kirke to co praw­da jakaś trze­cio­pla­no­wa bo­gin­ka z mi­to­lo­gii grec­kiej, ale przede wszyst­kim… ko­ściół po duń­sku. Mie­li­śmy zatem w Pol­sce sa­ta­ni­stów zrze­szo­nych w ko­ście­le Ko­ście­le – to zu­peł­nie jak major Major z Pa­ra­gra­fu 22!

Niezależnie od odcienia czerni w czerni, pozycja obowiązkowa dla każdego fana rocka, który dziecięce kroki stawiał w krainie Sandry i Sabriny, ale po usłyszeniu „Ride the Lighting” włożył na siebie katanę z obowiązkowym „telewizorem” na plecach 🙂

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 3 marca 2023 w literatura 2023

 

Tagi: , , , ,

Szczury z Via Veneto – Piotr Kępiński

Zbiór reportaży o Rzymie „i nie tylko”. Piotr Kępiński prowadzi czytelników własnymi ścieżkami, częściej na marginesie pięknej Romy niż zatłoczonymi przez turystów pasażami.

Włochy to kraj paradoksów. Zna się tam na pamięć aforyzmy Marka Aureliusza, ale już tragedia na Istrii, gdzie w latach 1943–1945 wojska jugosłowiańskie wraz z mieszkańcami wymordowały około pięciu tysięcy Włochów, wrzucając ich do fojb, czyli głębokich jaskiń krasowych, jest zapomniana.

Autor rozpoczyna podróż na Via Veneto. To miejsce alegoryczne – dawniej pełna luksusowych sklepów, dziś nieco przybrudzona i pełna szczurów. Taka zresztą jest spora część miasta, na którą zazwyczaj nie pada oko turysty.

Dzisiaj na ulicę oficjalnie noszącą nazwę via Rusticucci wszyscy mówią „via degli escrementi”. Szczury mają się tutaj doskonale. A sterty śmierci w pobliżu rosną jak na drożdżach.

Z Via Veneto uliczkami, którymi dreptał Pier Polo Pasolini Kępiński podąża na Via Merulana, na której wciąż funkcjonuje sklep Pewex, zdumiewająco przypominający swoim logiem polską sieć czasów PRL-u. To przy tej ulicy dzieje się akcja powieści „Niezły pasztet na via Merulana” Carla Emigio Gaddy.

Mam wrażenie, że Włochy od czasów Gustawa Herlinga-Grudzińskiego się nie zmieniły. Autor Innego świata pisał w Dzienniku 1957–1958, że kiedy przyjeżdżał do Rzymu, zawsze widywał żebraków i żebraczki traktowane przez miejscowych bardzo łagodnie.

O Suburrze i romskich dzielnicach, włoskim „Barei” Paolo Villaggio i jego kultowym Fantozzim – autor meandruje uliczkami Rzymu i kolejnymi historiami, które zadowolą najzacieklejszych italofilów.

 

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 18 grudnia 2022 w literatura 2022

 

Tagi: , ,

Grochów – Andrzej Stasiuk

W dawnych czasach, przed epoką humanizmu, śmierć była okrutna, przychodziła jak zwykle za wcześnie, ale życie trwało do swojego końca. Decydował o tym los. Los powoli odchodzi w przeszłość. Nie będzie już losu. Na razie usuwamy go z naszej codziennej przestrzeni do szpitali i umieralni. Potem weźmiemy się za czas. Będziemy decydować, kiedy ma nadejść.

Jacek powie‑dział kiedyś: Grochów jest jak Brooklyn. Kiedy stojąc na przystanku autobusowym w stronę Pragi, przy tym baraku z rurkami z kremem i kawiarenką, patrzyło się równocześnie w perspektywę Grochowskiej i Waszyngtona, to naprawdę był. Był jak Brooklyn i był jak Bronx. Jak wszystkie te miejsca, z których widać, jak na horyzoncie wznosi się prawdziwe miasto. Waszyngtona była idealnie prosta i w oddali, za rzeką, widać było wieżowce Śródmieścia. A tutaj parter i waflowe rurki napełniane kremem z aluminiowej maszyny najpierw na korbę, a potem już na prąd. Brooklyn i Bronx. Krypska, Korytnicka, Kutnowska, Komorska, Kawcza.

Cztery opowiadania o przemijaniu i muśnięciu śmierci ale i ulotności życia, którego okruchy zostają w pamięci na zawsze.

Owe chwile widoczne są przede wszystkim w tytułowym „Grochowie”. Stasiuk opisuje dawnego przyjaciela i chwile z nim spędzone. Lirycznie wspomnienia są ciągiem skojarzeń, nieujarzmionej ludzkiej gonitwy myśli. Każdy z nas to zna: przedmiot, zapach, odgrzebana w pamięci scenka czy rozmowa uruchamiają zlepek skojarzeń i wspomnień. Monolog zastępujący dialog z kimś, kogo już nie ma obok.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 14 października 2022 w literatura 2022

 

Tagi: , , ,

Niewidzialni – Mateusz Marczewski

Mieszkali tu od stu tysięcy lat. Kiedy w 1770 roku do brzegów Australii dotarł James Cook, na kontynencie żyło ponad pięćset plemion władających kilkuset językami.

Wystarczyło ćwierć wieku by biały człowiek zepchnął Aborygenów do roli pariasów zamieszkujących nieurodzajne rubieże zachodnie. Ci, którzy zostali na przedmieściach wielkich miast, stali się nieokrzesaną biedotą, prawdziwym utrapieniem dla współczesnego społeczeństwa Anglosasów.

Nie pasują do nowoczesnego świata. Zamierają w bezruchu na długie godziny nie bacząc na konsekwencje. Wskazane przez władze siedliska szybko zmieniają w najpodlejsze slumsy. Znikają w ciemności nocy w niezmierzonej pustce, aby nagle pojawić się gdzieś w innym miejscu.

Mateusz Marczewski zauważył niewidzialnych. Oko dziennikarza wyłowiło z ciemności nocy ludzi, którzy nie pasują do współczesnej Australii chociaż są solą tej ziemi.

 

 

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 19 grudnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , ,

27 śmierci Toby’ego Obeda – Joanna Gierak-Onoszko

Nie da się nie wiedzieć, więc przez te wszystkie lata Kanadyjczycy wiedzieli. Nie wiedziała tylko Kanada.

Nowoczesna Kanada to liście klonu, niedźwiedzie, hokej, dzikie piękno naturalnych krajobrazów. To Ameryka pozbawiona amerykańskiej drapieżności a udrapowana w europejską wrażliwość. Ten kulturowy patchwork tkwi głęboko w światowej świadomości tworząc wyidealizowany obraz raju na Ziemi (no, może pominąwszy średnią temperatur i opadów śniegu).

W 2015 roku na idealnym obrazku pojawiły się pierwsze rysy.

Wkrótce po raporcie Komisji Prawdy i Pojednania na światło dzienne wyszły metody działania systemu przymusowych szkół dla „indiańskich” dzieci * .

Trudno opisać szok, jakim były docierające do opinii publicznej kolejne informacje o procederze, którego nie można nazwać inaczej niż masową eksterminacją rdzennych mieszkańców. Kolejne masowe groby przy katolickich internatach obnażyły ludobójstwo starannie skrywane przez 150 lat.

W drugiej połowie XIX wieku rząd kanadyjski stworzył system placówek „residential shool”, czyli przymusowych szkół z internatem. Umieszczano w nich dzieci autochtonów a sam proces odbierania potomstwa z domów rodzinnych miał więcej wspólnego z metodami totalitarnymi niż z systemem pomocy społecznej.

Szkoły te były prowadzone przez kościoły katolicki i protestancki. Małe dzieci prowadzone twardą ręką kościelnych sadystów, oderwane od rodzin i wrzucone w nieznający litości dryl często nie dożywały wieku dojrzałego.

Ci, których nie zabiły warunki szkolne i zdołali opuścić placówki, najczęściej kończyli w szponach społecznego wykluczenia, niedostosowani do życia.

Historia Toby’ego Obeda to symbol zmian i promyk nadziei dla wszystkich tych, którzy są ofiarami bezwzględnej metody niszczenia rdzennych mieszkańców przez białych ludzi skrywających się pod maską demokratycznych ojców narodu.

 * – Zanim przybyli tu Europejczycy (w tym portugalski władca ziemski, czyli lavrador), na tych ziemiach mieszkały rdzenne społeczności, takie jak Inuici oraz Innu. Jedni drugich przezywali „Eskimosami”: Eskimo to zjadacz surowego mięsa. Termin ten przejęli biali antropolodzy i archeolodzy, dla których Eskimosi to zbiorcza, pojemna nazwa ludzi Północy

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 9 grudnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , , , ,

Nomadland – Jesica Bruder

Istnieli zawsze: wagabundzi, włóczykije, wędrowni pracownicy, niespokojne duchy. Jednak teraz, w trzecim milenium, pojawiło się nowe koczownicze plemię. Ludzie, którzy nigdy nie przypuszczali, że zostaną nomadami, wyruszają w drogę.

Taką osobą jest główna bohaterka reportażu, Linda. Czołowym zderzeniem z rzeczywistością w jej przypadku było zamknięcie fabryki, wokół której wyrosło miasteczko. Fabryka nie przetrwała globalizacji a wraz z jej zgonem z mapy Ameryki zniknęło jedno z dumnych amerykańskich miast. Kto mógł wyniósł się tam, gdzie była praca. Resztę porzucono jak rdzewiejące linie produkcyjne.

Historia Lindy to historia całego społeczeństwa. W kraju często nazywanym „krainą marzeń”  życie codzienne jest znacząco różne od kolorowych obrazków z kina.

zaczęłam, niczym w soczewce, dostrzegać w amazonowych koczowiskach katastrofę dziejącą się w całym kraju. Postoje dla przyczep pełne były ludzi wypchniętych daleko poza wygodny świat klasy średniej, który przez całe życie wydawał im się oczywistością. Dało się tam znaleźć przykłady wszelkich finansowych niepowodzeń, jakie dotykały Amerykanów przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Każdy miał jakąś historię.

*

Po raz pierwszy we współczesnej historii Stanów Zjednoczonych doszło do odwrócenia perspektywy emerytalnej – wyjaśniła. – Zaczynając od najmłodszych baby boomers, każde kolejne pokolenie ma mniejszą szansę przejść na emeryturę bez pogorszenia jakości życia. To znaczy, że starsi nie odpoczną. W 2016 roku pracowało prawie dziewięć milionów Amerykanów powyżej sześćdziesiątego piątego roku życia, a więc o sześćdziesiąt procent więcej niż w roku 2006

*

Niedawne badania wskazują, że Amerykanie bardziej niż śmierci boją się dziś żyć na tyle długo, by skończyły im się fundusze.

*

Zgodnie z wynikami spisu powszechnego z 2015 roku więcej niż jedna szósta samotnych Amerykanek w starszym wieku przekroczyła granicę ubóstwa. W biedzie żyje ponad dwa razy więcej kobiet niż mężczyzn (tych pierwszych 2,71 miliona, tych drugich 1,49 miliona28).

*

Na gruncie tych pojedynczych upokorzeń wyrasta istotne pytanie o to, kiedy konieczność dokonywania niemożliwych wyborów zacznie dzielić ludzi – i całe społeczeństwo. To już się dzieje. Przyczyna nieustannych zmagań z domową matematyką, które nie dają ludziom spać, nie jest żadną tajemnicą.

W końcu dla milionów Amerykanów tradycyjny styl życia klasy średniej stał się nieosiągalny. W całym kraju kuchenne stoły zawalone są nieopłaconymi rachunkami. Światła palą się do późna w nocy. Ludzie w kółko dokonują tych samych obliczeń, resztkami sił i czasem ze łzami w oczach. Pensja minus paragony ze spożywczaka. Minus rachunki od lekarza. Minus dług z karty kredytowej. Minus opłaty za media. Minus pożyczka studencka i rata za samochód. Minus największy wydatek ze wszystkich: czynsz. W rosnącej czeluści między „winien” a „ma” zawisa pytanie: z czego jesteś gotów zrezygnować, aby móc dalej żyć?

Dreamland przeistoczył się w krainę wolności bez emerytury. Krainę promującą przedsiębiorczych, w której nie ma miejsca dla starych i biednych. Zniknęli więc starzy. To znaczy zniknęli z altanek i bujanych foteli. Ubrani w korporacyjne koszulki pokonują dziesiątki kilometrów dziennie w magazynach Amazona albo skrobią przypalone blachy w knajpach. Są wszędzie tam, gdzie mogą liczyć na najniższe stawki plus miejsce parkingowe dla swoich nowych domów na kółkach.

Cytat z Rzeźni numer pięć Kurta Vonneguta: Ameryka jest najbogatszym krajem na Ziemi, ale jej obywatele to przeważnie ludzie biedni i tych biednych Amerykanów uczy się nienawiści do samych siebie. […] Każdy inny naród ma w swoich tradycjach ludowych bohaterów, którzy byli biedni, ale niezwykle mądrzy i dzielni i dlatego bardziej godni szacunku niż możni i bogacze. W Ameryce biedacy nie mają takich opowieści. Zamiast tego szydzą z siebie i gloryfikują bogaczy.

*

Workamperzy to współcześni wędrowcy chwytający się sezonowych prac w zamian za miejsce kempingowe – zazwyczaj z dostępem do prądu, wody i kanalizacji – a czasem także wynagrodzenie.

*

Ostatniego tygodnia września firma American Crystal Sugar ściąga setki nomadów do Montany, Dakoty Północnej i Minnesoty. Przy dobrej pogodzie ludzie pracują dniami i nocami na dwunastogodzinnych zmianach. W zamian dostają dwanaście dolarów na godzinę plus dodatek za nadgodziny i miejsce do parkowania.

„Nomadland” to kopalnia wiedzy o współczesnej Ameryce i analiza obecnego stanu rzeczy:

W Ameryce początku XX wieku ideę emerytury mocno propagował William Osler, uznany i niebojący się zabierać głosu lekarz, który pomagał zakładać Wydział Medyczny Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. W 1905 roku dowodził w przemówieniu, że pracownicy osiągają szczyt możliwości w wieku czterdziestu lat, po czym stopniowo opadają z sił, aż przekraczają sześćdziesiątkę – w którym to momencie, dodał żartobliwie, równie dobrze można by ich potraktować chloroformem. To wystąpienie zasłynęło jako „mowa chloroformowa” i wywołało ogólnonarodowy skandal.

Przytułki były tak symboliczne i wzbudzały taki postrach, że doczekały się własnego pola w pierwszej wersji gry Monopoly. Ta umieszczona w rogu planszy instytucja była ostatnią deską ratunku dla gracza, który, jak głosiła instrukcja z 1904 roku, „nie ma pieniędzy na wydatki, nie ma skąd pożyczyć, nie może sprzedać ani obciążyć hipoteki żadnej ze swoich nieruchomości”.

„To nie jest kraj dla starych ludzi”? Opowieść Jessicy Bruder choć gorzka, zostawia margines optymizmu. Workamperzy, współcześni nomadzi, żyją swoimi małymi marzeniami. Lindę pochłonęła idea zbudowania domu z niczego. Jest coraz bliżej spełnienia swoich marzeń.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 10 czerwca 2021 w kino 2021

 

Tagi: , , , , ,

Głębokie Południe – Paul Theroux

Południe nadal cierpi, bo wielkie jego połacie nadal są biedne. Atmosfera klęski, jaką wyczuwałem na jarmarkach broni, działa jak przypomnienie o wojnie secesyjnej, o stratach, zabitych, o niepotrzebnie spalonych miastach, kapitulacji. No i do tego świadomość lub raczej złudzenie, że ta wojna położyła kres złotemu wiekowi – czasom niewolnictwa, ale i dostatniego życia w posiadłościach ziemskich – i że wyssawszy wigor Południa, które nie potrafiło wybić się na niezależność, obaliła jego porządki, zubożyła je i obróciła w pełną goryczy krainę grobowców, pomników i ruin.

Encyklopedyczna definicja stawia znak równości między „Głębokim Południem” i „Ciemnym Południem”. To określenie nie tylko geograficzne ale i kulturowe a jego historia zdeterminowała teraźniejszość. Obszar południowo – wschodniej „ćwiartki” Stanów Zjednoczonych pokrywa się z terytorium sześciu stanów, które skonfederowały się w 1861 roku.

Alabama, Floryda, Karolina Południowa, Georgia, Luizjana i Missisipi, często rozszerzone o Karolinę Północną i Tennessee to tradycyjnie konserwatywna część Ameryki, w której wciąż żywa jest legenda walki pod sztandarem „Southern Cross”. To także religijny fundamentalizm i miejsce największych napięć rasowych. Tutaj narodził się Ku Klux Klan, ale i Bill Clinton 🙂

Dziennikarz Paul Theroux podróżuje po stanach południowych odkrywając je na nowo. Podróż to niełatwa, bo wymagająca włamania do hermetycznego świata tubylców. Theroux, który wcześniej zwiedził najodleglejsze zakątki świata znajduje w sercu Ameryki obrazki przebijające scenki z afrykańskich i azjatyckich enklaw biedy. Wyłaniające się zza horyzontu osiedla przyczep kryją pokolenia żyjące poniżej minimum socjalnego. W podupadłych miasteczkach  życie tli się podsycane wspomnieniami minionej chwały. Bieda jest tu sprawiedliwa dla wszystkich odcieni skóry, choć odsetek Afroamerykanów zdecydowanie przeważa.

Nastrój Południa jest tam przemożny, a brzemię jego historii odcisnęło się w twarzach ludzi, postawach, ubraniach, domach i chatach, smętku pejzażu. Uzmysłowiwszy sobie wszystko, co było, człowiek zastanawia się, co będzie. Nie sposób podróżować po stanach południowych i nie zadawać sobie pytania, kto odziedziczy tę krainę i jej konflikty.

„Głębokie Południe” zabiera czytelnika w dwie równoległe podróże: w przestrzeni i na kartach literatury. To miejsce, w którym narodziło się wiele dzieł amerykańskiej klasyki. Współczesność nie jest łaskawa dla mistrzów pióra. Dzieła Faulknera. Thomasa Wolfe czy Erskine Caldwell, którymi podniecają się nowojorscy literaci dla tubylców nie mają dziś znaczenia, miejsca opisywane w książkach pokrył kurz i patyna.

Przez całe dorosłe życie czytałem literaturę południową, nie tylko Faulknera i gotyk, lecz również autorów mniej znanych, poetów, dramaturgów, objaśniaczy, apologetów, pamiętnikarzy, ale zaiste niewiele dzieł z całej tej masy przygotowało mnie na to, co zastałem na Południu, a więc na zrezygnowaną klasę niższą, która właściwie jest chłopstwem, na nowo przybyłych oportunistów, przyjezdnych z Północy i cudzoziemców, którzy wykorzystują tradycyjnie gościnną kulturę Południa, na nielicznych potentatów, czarnych i białych, których motywuje istna mania wielkości, na biedę, nie tę malowniczą nędzę z Catfish Row i Tobacco Road, lecz na posępną i najwyraźniej niemożliwą do wykorzenienia biedę z ulicy Brzytwy i zapadłych zakątków Delty. To kraina, w której książki, z wyjątkiem Biblii, nic nie znaczą dla większości ludzi, czemu trudno się dziwić, skoro ci ludzie są pochłonięci najzwyklejszą walką o przetrwanie. Wśród bohaterów literatury południowej nie brakuje dziwolągów i przygłupów, natomiast rzadko spotykamy harujących biedaków.

***

Caldwell stworzył obiegowy obraz Południa jako krainy groteski. Większość jego białych bohaterów wydaje się wyjęta z Dogpatch, rodzinnego miasteczka L’ila Abnera, głównej postaci ukazującego się od 1934 roku satyrycznego komiksu Ala Cappa. Tak samo cudaczne, jeżeli chodzi o bohaterów, Droga tytoniowa i Poletko Pana Boga (1933), a także Azyl Faulknera wyznaczyły stylistykę literatury południowej na temat dzierżawców i połowników, w której królują dziwactwo i tragifarsa.

Przeszłość i nostalgia to dwa słowa – klucze, ale Theroux dostrzega i współczesny koloryt. Wystarczy skręcić z dwupasmowej stanowej, żeby zagłębić się w pełne rdzy ale urokliwe bezdroża, gdzie siedemdziesiąt procent moteli prowadzą hinduscy imigranci o nazwisku Patel.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 10 czerwca 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , , ,

Najlepsi kowboje, którzy polecieli w kosmos – Tom Wolfe

Zanim program podboju kosmosu rozpoczął się na dobre, w Muroc nieopdal pustyni Mojave powstała baza lotnicza. Ćwiczenia bojowe odbywały się tutaj już od 1933 roku. To tutaj zaczęto testować pierwsze amerykańskie odrzutowce, w tym „latające skrzydło”, myśliwiec Northrop.

Baza Edwards obrosła legendą i stała się kuźnią talentów lotnictwa wojskowego. Była też miejscem, w których statystyki tragicznych wypadków lotniczych przebijały sufit a w bazie istniała stała funkcja oficera dostarczającego tragiczne wiadomości młodym wdowom.

Kowboje z Edwards mieli swój kodeks i swoje rytuały. Program lotów kosmicznych początkowo traktowali z pogardą, kontestując bierną rolę pilota nie mającego wpływu na lot i trajektorię rakiety. Z czasem jednak zrozumieli, że lot w Kosmos to przepustka do narodowego panteonu.

„[kosmonauta] z podkurczonymi nogami, praktycznie bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu, leżał sobie na plecach jak w maleńkim stalowym naparsteczku. Czuł się niczym figurka z porcelany zapakowana w pudełko pełne miękkiej pianki. Twarz miał zwróconą ku niebu, ale nic nie widział, bo nie było tu okna. Po lewej i po prawej stronie, nad głową, miał tylko dwa małe iluminatory. Prawdziwe, lotnicze, okno i luk miały być zamontowane dopiero w następnej kapsule”

W październiku 1957 roku Amerykanom zaczęło się spieszyć. Sputnik na orbicie ziemskiej wywołał panikę w Kongresie. Podejrzewano, że rakiety z CCCP na burcie będą zrzucać bomby atomowe z orbity wprost na amerykańskie miasta. Politycy sypnęli groszem na program MISS („Man in Space Soonest” czyli „Człowiek w kosmosie jak najszybciej” :). Wyścig zbrojeń w kosmosie stał się faktem.

Program Merkury był możliwy do realizacji wyłącznie dzięki najnowszemu wynalazkowi, to jest dzięki zaistnieniu szybkich komputerów elektronicznych. W tym miejscu nasuwała się analogia do wielkiego Admirała Mórz, do samego Krzysztofa Kolumba. Tak, bo Kolumb śmiał wyruszyć na wyprawę przez Atlantyk tylko dzięki najnowszemu wynalazkowi jego czasów, dzięki kompasowi magnetycznemu. Przedtem, nawet podczas najdłuższych podróży, wszystkie statki trzymały się blisko masywów lądowych. Podobnie wystrzelenie człowieka w kosmos na chybcika, aby prędzej, bez szybkich komputerów, było rzeczą nie do pomyślenia.

Takie komputery weszły do produkcji dopiero w roku 1951, a już w roku 1960 inżynierowie wymyślali komputerowo sterowane systemy kierowania rakiet w przestrzeni kosmicznej, już montowali komputery w silnikach,

Tom Wolfe prześledził początki programu kosmicznego od wymyślonego przez Von Brauna „projektu Adam” po program Merkury i misje Apollo. Jego uwaga skupiła się na ludziach – bezgranicznie odważnych, nadludzko odpornych na fizyczne przeciążenia i niewygody pilotach. „Najlepsi kowboje” to fantastyczny dokument o czasach zimnej wojny i pogoni za sukcesem w Kosmosie, który zdyskredytuje starania przeciwnika, o maszynach bijących rekordy prędkości a nawet o kolonii szympansów uczestniczących w projekcie Merkury. Podobno w rakiecie stresowały się mniej niż ludzie.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 28 kwietnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , , , ,

Jutro przypłynie królowa – Maciej Wasilewski

Wielka Brytania posiada czternaście terytoriów zamorskich rozsianych po świecie. Najodleglejszym jest wyspa Pitcairn na Oceanie Spokojnym, piętnaście tysięcy kilometrów na południowy wschód od Londynu. Została odkryta w 1767 roku przez załogę królewskiego statku Swallow, lecz przez kolejne dwadzieścia trzy lata pozostawała bezludna. W 1790 roku na wyspę zawinął brytyjski okręt Bounty z dziewięcioma angielskimi buntownikami i osiemnaściorgiem pojmanych Tahitańczyków. Obecnie na Pitcairn żyje sześćdziesiąt osób. Wybierają władze lokalne, które działają na podstawie odrębnej konstytucji i angielskiej Karty praw. Mieszkańcy wyspy mają obywatelstwo Wielkiej Brytanii, mogą korzystać z praw przysługujących obywatelom Unii Europejskiej.

Król Anglii sfinansował budowę statku i opłacił ekspedycję, której zadaniem było pobranie sadzonek z Tahiti. Statek nazwano Bounty, co oznacza „dobrodziejstwo”. Wypłynął z portu Spithead w południowej Anglii 23 grudnia 1787 roku. Załogę stanowiło czterdziestu sześciu mężczyzn: sześciu oficerów, lekarz, dwóch botaników i marynarze, a wśród nich analfabeci i kryminaliści.

W efekcie sławnego „buntu na Bounty” na Pitcairn żyje dziś angielska mikrospołeczność. Angielska z nazwy i panującego oficjalnie prawa.  Geny wyspiarzy pochodzą od sześciu angielskich mężczyzn, jednego Celta, jednego Amerykanina i dwunastu tahitańskich kobiet.

Obyczaje zamorskich obywateli brytyjskich dalekie są jednak od standardów europejskich. Tak dalekie, że na Pitcairn goście są niemile widziani a ci, którzy zostali wpuszczeni na ląd są pod kontrolą kilku mężczyzn autorytarnie rządzących swoim mikro królestwem. Pogłoski o stosunkach społecznych na wyspie wielokrotnie dochodziły do władz w Wielkiej Brytanii ale odległość Pitcairn od stolicy i wrogość w stosunku do obcych przez kolejne dziesięciolecia udaremniała jakiekolwiek interwencje zewnętrzne.

Maciej Wasilewski ukrywając swoją prawdziwą profesję reportera wkradł się w łaski mieszkańców, aby pod przykrywką socjologa sprawdzić co dzieje się na wyspie. Jego barwna relacja dowodzi, że w wieku satelitów i internetu istnieją na Ziemi miejsca oderwane od „globalnej wioski”. Zdumiewające historie z wyspy, o której pisał Juliusz Verne zaskoczą większość czytelników.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 3 lutego 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , , ,