Wciąż jeszcze nie mogłem przyzwyczaić się do beztroskich świateł Lizbony, chociaż w tym mieście przebywałem już od tygodnia. W krajach, z których przywędrowałem, miasta, niby kopalnie węgla, tonęły nocą w ciemnościach, a każdy błysk latarki w mroku był bardziej niebezpieczny aniżeli morowe powietrze w średniowieczu. Przybyłem z Europy dwudziestego stulecia. Był to statek pasażerski.
Na spowitym mrokiem nabrzeżu stoi uciekinier z wojennej pożogi. Jego wzrok pada na ostatni statek, którym mógłby uciec do Ameryki. Mógłby, ale zdobycie wartego fortunę biletu jest ponad siły skromnego emigranta. Jeszcze nie wie, że przypadkowe spotkanie z tajemniczym Schwarzem przyniesie wybawienie. Za cenę wysłuchania całonocnej historii.
Kolejny klasyk E.M. Remarque nie tracący na aktualności.
Nazywam się Schwarz – powiedział. – Nie jest to moje prawdziwe nazwisko. Na to nazwisko wystawiony jest mój paszport. Ale przyzwyczaiłem się do niego.
Jechałem noc i następny dzień, aż wreszcie bez przeszkód znalazłem się w Austrii. Dzienniki pełne były żądań, ubolewań i komunikatów o zajściach na granicy, które zawsze poprzedzają wojnę i w których jakimś dziwnym sposobem zawsze naród słabszy oskarżany jest o agresję wobec silniejszego. Widziałem pociągi pełne wojska, ale większość ludzi, z którymi rozmawiałem, nie wierzyła, by miała wybuchnąć wojna. Oczekiwali nowego Monachium, które zapobiegnie katastrofie.
Możliwe, że okres, w którym żyjemy, zostanie kiedyś nazwany okresem ironii – rzekł Schwarz. – Oczywiście nie chodzi tu o pełną esprit ironię osiemnastego stulecia, lecz o mimowolną ironię okresu przemocy, złośliwości i głupoty naszego niezdarnego wieku, wieku postępu technicznego i regresji kulturalnej. Hitler nie tylko głosił przed światem, lecz sam w to wierzył, że jest orędownikiem pokoju i że to inni narzucili mu wojnę. Jego wiarę podzielało pięćdziesiąt milionów Niemców. To, że tylko oni jedni w ciągu wielu lat zbroili się po zęby, podczas gdy żaden inny naród nie był przygotowany do wojny, w niczym nie zmienia ich rozumowania.
Leżałem w lesie i przyglądałem się opadającym z drzew umarłym, jaskrawym liściom. Powtarzałem w myślach: „Pozwól jej żyć! Pozwól jej, Boże, żyć, a ja nigdy jej o nic nie zapytam! Życie ludzkie jest czymś o wiele wspanialszym aniżeli sprzeczności, w których się wikłamy! Pozwól jej żyć… A jeżeli jest to możliwe beze mnie, pozwól niech żyje beze mnie – lecz pozwól, by żyła!”