Trzydzieści lat po legendarnym festiwalu Woodstock jeden z jego współtwórców, Michael Lang zapragnął powtórki. Była to kolejna próba wyciśnięcia kasy z wyeksploatowanego hasła i rozpaczliwy skok na kasę po nieudanym Woodstock ’94
Tym razem wszystko miało się udać. Tereny dawnej bazy lotniczej Griffiss w miejscowości Rome w stanie Nowy Jork były wg organizatorów optymalne. Otoczone siatką tereny wojskowe zostały dodatkowo „dozbrojone” 3,5 metrową konstrukcją z płyt, które miały rozwiązać największą zmorę Langa i kolegów – widzów bez biletów, którzy masowo forsowali słabe zabezpieczenia w roku 1994.
W 1994 roku festiwal spłynął ulewnymi deszczami i zamienił się w wielkie jezioro błota. Rok 1999 przyniósł Woodstock’owi rekordowe upały, które dla odmiany ugotowały 220 tysięcy ludzi zgromadzonych na asfaltowej pustyni.
Pogoda, tłok, fatalne warunki sanitarne a także chciwość organizatorów i sprzedawców doprowadziły publiczność do wrzenia. Muzyka stała się zapałką wrzuconą do gigantycznej kadzi z benzyną. Po agresywnych występach Korn i Limp Bizkit tłum zmienił się w destrukcyjną masę. Kiedy w ostatnim dniu festiwalu organizatorzy rozpływali się nad sukcesem nie mieli pojęcia co przyniesie finałowy koncert Red Hot Chili Peppers. Nie mając pojęcia do czego to doprowadzi, przed „Under the Brigde” publiczności rozdano tysiące świec. A kiedy rozpalono pierwsze ogniska z połamanych ogrodzeń, Red Hoci radośnie zagrali hendrixowskie „Fire”.
„Trainwreck ’99″być może nadmiernie demonizuje całe zdarzenie, ale potędze nagrań trudno zaprzeczyć. Choć wielu uczestników Woodstock’99 wciąż wspomina wydarzenie jako epokowe, dla innych pozostanie traumą do końca życia.