Roman (Borys Szyc) realizuje swoje sny o potędze wciskając ideologiczne bzdury kilku niezbyt rozgarniętym kolesiom z osiedla. Jego organizacja „ZMR” ma duże aspiracje i małe możliwości.
W drużynie urodzonych półgłówków jest jeden bystrzacha, Staszek (Maciej Musiałowski). Ten niedoszły piłkarz, pracujący za grosze na parkingu u prywaciarza trzyma się kumpli z lojalności, ale duchem zupełnie od nich odstaje. Kiedy Stachu pozna Polę, jego przywiązanie do kumpli znacząco osłabnie.
„Kryptonim Polska” miał być romantyczną komedią o miłości podzielnej ideologią. Ona – sztampowa działaczka społeczna – walcząca o ekologię i prawa LGBT, on -równie szablonowy nacjonalista, bojówkarz białostockiej grupy neonazistowskiej. W trosce o rozrywkę i box office producenci jednak nie zaryzykowali, i postawili na parodię i cukierkowo słodką komedię pomyłek.
Show skradł Borys Szyc pozujący na nowego Adolfa, subtelnie balansujący na krawędzi pomiędzy fanatycznym nacjonalistą a mięczakiem. Dzięki temu fabuła z papierowego romansiku skręciła w stronę krytyki polskich cnót. A czego tu nie ma – naiwny ksiądz, dawny ziomal z bojówki w randze ministra, biznesmen pijawka (w tej roli obiecująco Pazura, niestety bez rozbudowanego wątku).
Wyprawiania urodzin Adolfa, leśne wiece, zaproszenie włoskiego neonazisty czy palenie kukły Żyda to sceny z życia wzięte. Białystok w tle też nie pojawia się bez przyczyny. W „Kryptonimie” to preteksty do śmieszkowania, ale w rzeczywistości białostoccy koledzy w koszulkach „Biała Siła” nie są aż tak zabawni.
W wersji Canal + film nie wiadomo po co pocięty w „miniserial”.