Ellis Island – najłagodniejszy obóz dla internowanych, jaki znałem. Nie bito w nim i nie torturowano, nie wysyłano ludzi do gazu i nie pozbawiano ich życia nadludzką pracą. Było nawet dobre jedzenie za darmo i łóżka, w których wolno było spać. Wprawdzie wszędzie kręcili się strażnicy, ale zachowywali się niemal po przyjacielsku. W Ellis Island osadzano imigrantów, legitymujących się podejrzanymi albo niekompletnymi dokumentami.
Miałem niemiecki paszport ważny jeszcze cztery miesiące. Opiewał na nazwisko Ludwika Sommera i był niemal prawdziwy. Odziedziczyłem go po przyjacielu, który umarł dwa lata temu w Bordeaux; ponieważ wzrost, kolor włosów i oczu się zgadzały, fałszerz paszportów w Marsylii – były profesor matematyki – poradził mi, żebym nie zmieniał w paszporcie nazwiska na swoje.
Ostatnia, niedokończona powieść Ericha M. Remarque. Autor pisał ją na rok przed śmiercią, w charakterystycznym dla siebie, katrorżniczym tempie. Opowieści o niemieckich uchodźcach nie zdołał dokończyć. Do dziś trwają dyskusje o możliwych zakończeniach.
Szła obok mnie tanecznym krokiem modelki, godna pożądania, jakaś ogromnie obca i nieosiągalna. Jakby nie czuła tego zatęchłego, małomiasteczkowego zapaszku, od którego robiło mi się niemal słabo; tej specyficznej mieszaniny zaściankowego ciepełka i bezmyślnego posłuszeństwa, mogących w każdej chwili przerodzić się w swoje przeciwieństwo.
– Jak tu spokojnie. – powiedziała Maria.
Znałem ten spokój. W obozach koncentracyjnych przed barakami śmierci kwitły pelargonie, a w niedzielę, gdy więźniów na apelu poddawano chłoście bądź z zimną krwią wieszano,
Ameryka to ziemia wolności, raj wszystkich emigrantów. Niemieccy uchodźcy, którzy wyrwali się ze szponów faszyzmu nie jest to jednak łatwy czas. Piętnowani przez inne nacje, straumatyzowani wojennymi koszmarami, wciąż powracający myślami do nieznośnej przeszłości. Taki też jest bohater powieści – odnoszący sukcesy w pracy, wycofany w kontaktach z ludźmi, cyniczny, jak tyko można być cynicznym po przejściu piekła obozu koncentracyjnego.
Wzruszyłem ramionami. – Mogłoby być gorzej.
– Gorzej? Jak to?
– I to o wiele gorzej – powiedziałem. – Można by, będąc tutaj, mieć na przykład raka żołądka. Albo Ellis Island mogłoby znajdować się w Niemczech i tam mogliby pańskiego ojca przybić gwoździami do podłogi, żeby wymusić na panu zeznania.
Levin wlepił we mnie wzrok. – Ma pan wyjątkowo makabryczną fantazję – powiedział po chwili.
– Ależ nie, mam tylko makabryczne doświadczenia.
Zastępca portiera Feliks O’Brien, cuchnący piwem jak speluna, stał na dworze. – Jak się żyje, Feliksie? – zapytałem.
Wzruszył ramionami. – Wstaje się, żre, haruje i idzie spać. Czy może być inaczej? Zawsze to samo. Czasem człowiek rzeczywiście nie wie, po co ciągle to robi.
– Tak – powiedziałem. – Ale robi nadal.
Tannenbaum skinął głową. – Mam dwa imiona, Adolf i Wilhelm. Przy Wilhelmie mój patriotyczny dziadek jeszcze coś miał na myśli – to było za cesarstwa. Ale Adolf! Tego nie mógł przewidzieć!
– Znałem w Niemczech lekarza, który nazywał się Adolf Deutschland – powiedziałem – i był Żydem.
– Mój Boże! To jeszcze gorzej niż u mnie. Co się z nim stało?
– Zmuszono go do zmiany nazwiska i imienia.
– Nic więcej?
– Nic więcej. Odebrano mu praktykę, ale udało mu się uciec do Szwajcarii. Jednakże było to jeszcze w 1933.
– Jak nazywa się teraz?
– Niemand – powiedziałem. – Doktor Nikt.
Głęboko humanistyczna opowieść o ludziach, którzy stracili wszystko a jedynym co im pozostało to dręczące dusze wspomnienia dawnych czasów. Przejmująca, jak większość powieści tego autora.
Poczułem niepokój. Nagle nie mogłem sobie wyobrazić, że kiedykolwiek mógłbym powrócić do Niemiec. Wiedziałem tylko, że tego pragnę, ale niczego więcej nie planowałem. Bo chodziło o coś innego: chciałem wrócić, ponieważ chciałem odszukać morderców ojca, a nie po to, żeby tam znowu żyć. Poczułem teraz, w tej chwili, że tego też już zrobić nie mogę. Zawsze będzie mnie prześladował ten podwójny obraz Niemca: niegroźnego drobnomieszczanina i zarazem posłusznego mordercy. Czułem, że nigdy nie będę umiał tych dwóch pojęć rozdzielić, ponieważ to trafiało się zbyt często. Takie skojarzenia nasuwały mi się mimo woli. Przede mną stała czarna ściana, której nijak nie mogłem sforsować. Tamte morderstwa zniszczyły moje życie. Nie byłem nawet w stanie o nich pomyśleć, by nie wpaść na dłuższy czas w głębokie wzburzenie. Życie nie ma prawa toczyć się dalej, dopóki przeszłość nie zostanie rozliczona. Rozliczona, nie odpokutowana.
Potem wziąłem tabletki nasenne i zapadłem w ciemną nicość, której cienia się bałem, ponieważ byłem wobec niego bezbronny, nie mając niczego innego prócz własnego obolałego i pogardzanego przez samego siebie, rozdartego Ja