
Trzecia wizyta Slasha w Polsce, tym razem w łódzkiej Atlas Arena. To dobry wybór, miejscówka zdecydowanie lepsza akustycznie niż dramatyczny Stadion Narodowy.
Pod flagą „World on Fire – European Tour 2015” band w składzie Myles Kennedy & Conspirators / Slash wkroczył na scenę po krótkim, ale niezwykle energetycznym i spontanicznym występie supportu. RavenEye to trzech gości robiących mega hałas i sporo zamieszania na scenie. Jeszcze będzie o nich słychać.
Punktualnie, jakby na złość manierze Axla Rose na scenę weszła atrakcja wieczoru. Skromna scena bez olbrzymich telebimów i nadmuchiwanych zabawek a’la Iron Maiden nieco rozczarowała (widoczność z dalszych miejsc sali!) ale też pozwoliła skupić się na czystym rock n’rollu.
Podobnie jak na innych przystankach trasy panowie zaczęli od wspólnie skomponowanego na drugi album „Apocalyptic Love”. Szybko zaaplikowany drugi utwór wieczoru doprowadził publikę do szaleństwa. Pierwsze takty legendarnego „Nightrain” dało też impuls do ustawionego „mob-u”, w którym publika przed sceną rzuciła swoimi (rozdawanymi wcześniej) cylindrami w górę. Jako, że Polak gadżety lubi i się przyzwyczaja, wyszło trochę skromnie, choć zauważalnie 🙂
Kolejne piosenki odgrywane przez Slasha objęły albumy z Mylesem i kilka absolutnych hitów epoki Guns N’Roses. Na te ostatnie czekali najbardziej starsi fani Slasha. Nie zawiedli się. „U Could Be Mine” z „Use Your Illision” a póżniej już tylko killer hits z „Appetite ..” – „Welcome to the Jungle”, „Rocket Queen”, „Sweet Child..” i ostatni utwór wieczoru – „Paradise City”. Pojawił się także „Slither” z dorobku Velvet Revolver, kombinowany z poprockowym przebojem Bad Company.
Ciekawostki w trakcie koncertu to mocno przedłużająca się solówka Slasha w trakcie „Rocket Queen”, momentami dająca do myślenia czy nie została wywołana zagubieniem się Mylesa za kulisami i szeroko przeżywany polski akcent – Doda jako gość specjalny. Chociaż wolałbym usłyszeć męski głos w „Sweet Child O’Mine” (nawet jeśli nie Axla), obecność polskiej divy poprockowej u boku Slasha było miłe. To rzadkie odstępstwo w schemacie występu grupy Slasha, na ogół trzymającej się setlisty i ustalonego scenariusza. Trzeba też przyznać, że nie mogło być lepszego „ozdobnika” z Polski właśnie dla „Sweet Child…” – Doda nie tylko wyglądała, ale też nieźle zaśpiewała (zresztą jest to jej znany wykon z własnych koncertów).
Miło było przekonać się, że dla młodszych słuchaczy dużą frajdę sprawiły najnowsze kompozycje z płyt z Konspiratorsami – odegranie „Anastasia” spotkało się z równie żywiołową reakcją jak przeboje G N’R. Jeszcze milszą sprawą było uczestnictwo w koncercie dwóch pokoleń Maql’ów. Odpalając kupiony na „Stadionie Dziesięciolecia”, używany oryginał „Appetite for Destruction” w 1990 roku nie przyszłoby mi do głowy, że kiedykolwiek zobaczę na scenie kudłacza w cylindrze mając u boku kolejne pokolenie, dla którego dźwięki „Welcome to the Jungle” będą ważniejsze niż masowo produkowane melodyjki współczesnych gwiazdek youtube.
Hail to the Rock!