Drugi sezon serialu, który stworzył kolejny precedens w mediach. Po ciągnących się jak makaron mega serialach w rodzaju „Dallas” czy rodzimego „Na Wspólnej” nastąpiły czasy krótkich i treściwych seriali zgrabnie zapakowanych w kilka – kilkanaście odcinków. Stacje telewizyjne szukają dalej. Powstają miniseriale dwu, trzy odcinkowe. Netflix poszedł inną, zdumiewająco śmiałą drogą. House of Cards prezentowane jest w całości jednego wieczoru. To widz decyduje czy przespać noc i podzielić historię na kilka smakowitych wieczorów.
Frank Underwood rozpoczyna drugi sezon jako Vice Prezydent. Wydawałoby się, że FU dopiął swego i osiągnął prestiżową pozycję. Wiceprezydent jest jednak nienasycony i dąży do władzy absolutnej. Bycie zastępcą, choćby najpotężniejszego polityka świata, to tylko druga pozycja.
Drugi sezon zaskakuje w kilku odcinkach. Twórcy postanowili zagrać podobnie jak autorzy „Gry o Tron” pozbywając się jednego z głównych bohaterów już w pierwszym odcinku. Cały sezon to nie tylko doskonała fabuła. To także przygotowanie do kolejnego sezonu. A grzeszków głównego bohatera nagromadziło się całkiem sporo.