
[uwaga spojler]
Ziemia. Śmieszniutki dinozaur podjada trawkę. Tysiąc gigantycznych statków kosmicznych atakuje dinozaury. Kataklizm. Ciach.
Arktyka. Energiczna pani „bad ass” odkrywa dinozaura z metalu. Każe nie ruszać. Ciach.
Ameryka. Wiocha. Mark Wahlberg coś reperuje. Cudowny wynalazca. Wraca córka, laska z nogami do samej szyi. On – coś wymyślę. Ona – ale tato… Ciach
Inna Ameryka – źli panowie w średnim wieku knują coś w swojej siedzibie hi-tech. Ciach.
Dużo robotów wszędzie. Biją się. Ciach.
Chiny. Właściwie jedna długa reklama Chin. Znowu hi-tech, źli panowie, mnóstwo robotów. Ciach
Chiny. Jakieś inne roboty robią się dinobotami. Biją się. Ciach.
Ogólna rozpierducha w Hong Kongu. Laska, kolo, łysy i Wahlberg mają sztamę. xoxo, ale są śmieszni. Mają kosę ze złymi robotami i złymi panami w drogich samochodach. Ciach.
Dobro zwycięża, chociaż zarzekali się że koniec i szlus z tym. Dobry robot odlatuje szukać kogoś – chyba tego z obślinioną łapą z początku filmu. Koniec.
Eksperyment się nie powiódł. Transformers w kolejnej odsłonie okazał się kąskiem nie do przełknięcia, niczym wczorajsza bułka z Lidla. Michael Bay – ojciec Transformersów – odciął za dużo kuponów od pierwszej części. Bezkrytyczny siedmioletni wielbiciel resoraków i dinobotów składanych z trzydziestu ruchomych części połapie się po 3 minutach, że coś tu śmierdzi. To zapach kupy dinobota. Kupa. W dodatku przypalona na oleju mechanicznym.