„Modern Medicine had to start somewhere”
Doskonały serial, który zachwyci nielicznych, za to zmęczy wielbicieli „Na Wspólnej” już w pierwszej scenie. Trudno było spodziewać się po Stevenie Sonderberghu kolejnego dzieła w rodzaju „Miami Vice”.
„The Knick” opowiada o pionierskich czasach nowoczesnej medycyny, która gdzieś musiała się zacząć. Zaczęła się więc na początku XX wieku, w czasach które przyniosły ludzkości nienotowany wcześniej postęp we wszystkich dziedzinach. Ale także w czasach sprzed penicyliny i czasach powszechnych znieczuleń kokainą. Granica pomiędzy barbarzyństwem a leczeniem przebiegała przez stół operacyjny szpitala Knickerbocker.
„Nurses aren’t what they used to be”
Twórcy serialu utrzymują, że wszystkie operacje pokazywane z detalami rzeczywiście się odbyły, wszystkie cięcia i tkanki były autentyczne. Nawet jeśli to blef, operacje pokazywane w serialu jeszcze nigdy nie były tak filmowane. „The Knick” robi duże wrażenie scenami na sali chirurgicznej. Wrażliwcy muszą zamykać oczy. W czasach TVN-owskich popisów doktora Szczyta jesteśmy wprawdzie przyzwyczajeni do fokusowania pracy skalpelem, ale dotychczas drastyczne scenki z bebechów pacjenta były litościwe blurowane w postprodukcji.
Fascynujące są same zabiegi, ale nie mniej i metody (audytorium!) jakimi operacje są przeprowadzane. Maszyna do pompowania krwi i nieporadne sposoby zachowania higieny to mały przykład. „The Knicks” to jednakże nie tylko sala operacyjna.
„Calling 9-1-1 isn’t what it used to be”
Steven Sonderbergh prowadzi widza przez meandry życia w Nowym Jorku początku XX wieku i jest to wycieczka niezwykła. Konne karetki wyposażone w kije baseballowe (do ochrony cennego towaru jakim jest pacjent), deficyt i spekulacje ciałami do badań, niemożność porozumienia się pośród tysięcy emigrantów z każdego zakątka świata.
„Patient rights aren’t what they used to be”
Powszechna znieczulica społeczna i rasizm miesza się tu z angielskimi manierami. Dbałość o zdrowie ze średniowieczną ignorancją nieznanych jeszcze powszechnie podstaw higieny. Z jednej strony lekarze z zacięciem naukowców, z drugiej szarlatani leczący choroby psychiczne usunięciem wszystkich zębów.
„Surgeons aren’t that they used to be”
O klasie serialu decyduje nie tylko perfekcyjna scenografia i doskonały scenariusz. To także aktorzy – w tym przypadku wszyscy dobrze wpisujący się w role. Clive Owen (Dr John W. Thackery) całkowicie kradnie widzowi serce. Równie cierpki i wyniosły co jego sto lat młodszy kolega Dr. House, Thackery jest do bólu irytujący i antypatyczny. Mimo to hipnotyzuje od pierwszych do ostatnich scen.
Postać „Thucka” oparta jest zresztą na autentycznym lekarzu – Williamie Stewardzie Halstedzie. Halsted był pionierem nowoczesnej chirurgii i niezwykle barwną postacią. Jego epokowe odkrycia i pionierskie metody chirurgiczne dadzą twórcom serialu materiał na kolejne sezony. O tym, że będzie się działo utwierdza buteleczka z ostatniej sceny pierwszej serii – nowy fenomenalny lek niemieckiej wytwórni Bayer…