Po tematycznym „odskoku” w sezonie 2, „The Wire” wraca do starej policyjnej roboty na ulicach Baltimore.
Temperatura obrad w miejskim ratuszu jest wysoka. Walka o stołki i polityczne gierki skupiają się na problemach społecznych. Dawne siedlisko biedoty i dealerów, „Wieże” zostały zburzone. Handlarze dragów przenieśli się na ulice w centrum miasta.
Brutalni gangsterzy ze slumsów przepoczwarzają się w nobliwych deweloperów, ale nie rezygnują z handlu narkotykami. Zmienia się tylko dystrybucja, udoskonalona dzięki popularności pre-paidowych telefonów komórkowych.
Rosnąca przestępczość i rozpędzająca się wojna gangów powoduje, że publiczni urzędnicy besztają komendantów policji, ci zaś dają upust swoim frustracjom dociskając komendantów dzielnic.
Komendanci Raws i Burrell naciskani przez radnych skupiają się wyłącznie na statystykach. Major Howard Colvin na chwilę przed emeryturą zagrywa ryzykownie. W zachodniej części miasta tworzy „Hamsterdam” – strefę, w której handel narkotykami nie jest ścigany przez policję.
Burrell powołuje specjalny oddział kryminalny, którego celem jest zmniejszenie liczby zabójstw. Porucznik Cedric Daniels zbiera swoją dawną grupę. Ich celem staje się gang Barksdale dowodzony przez myślącego perspektywicznie „Stringera”. Sprawy komplikują się, kiedy na wolność trafia dawny boss Avon.
Nakręcony w 2004 roku musiał robić wrażenie. Policjanci nie biegają już za złoczyńcami po ulicach, ale namierzają ich przez triangulację i podsłuch sieci komórkowej. Stara dobra policyjna pałka ustępuje miejsca komputerom i analizie danych. To zresztą leitmotiv całej serii, która w oryginale nosi tytuł „The Wire” („Podsłuch”, „Sieć”) a w polskiej nijakie „Prawo ulicy”.
Techniczne wodotryski używane przez oddział śledczy wydziału kryminalnego wyglądają dziś archaicznie, szczególnie w porównaniu do rewelacji o systemach szpiegujących w rodzaju sławnego Pegasusa. Nie zmienia to zasłużonych zachwytów nad serialem, określanym wciąż jako jedna z najlepszych produkcji telewizyjnych „ever”.