Zawodowy żołnierz Markus (Mads Mikkelsen) wraca z misji żeby zająć się córką. Wyjęty ze swojego naturalnego środowiska wojny Markus nie może otrząsnąć się po śmierci żony i przestawić w tryb wzorowego ojca.
Ulgę frustracjom przynosi niespodziewana wizyta trzech dziwolągów. Jeden z nich twierdzi, że odkrył kto doprowadził do katastrofy kolejowej. Jeźdźcy Sprawiedliwości w składzie Markus, Otto, Lennart i Emmenthaler postanawiają wymierzyć karę zbrodniczej organizacji stojącej za zamachem.
Anders Thomas Jensen w swojej najnowszej czarnej komedii kpi ze wszystkiego i wszystkich. Na początek rozprawia się z nieomylnością algorytmów i geniuszem sztucznej inteligencji, która na poziomie 99% prawdopodobieństwa typuje sprawców katastrofy. Brakuje pewności z dokładnością dwóch miejsc po przecinku? To nic, prognoza i tak jest dosyć dokładna.
Dalej na warsztat wchodzą męskie fantazje, prawo pięści, wygrana sprawiedliwości, która „jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa”. Jensen śmieje się też z obsesji psychoterapii, która dla młodszego pokolenia jest cudownym lekiem na wszystkie problemy. I jednocześnie patrzy na dorosłych oczami nastolatki, która w dorosłych widzi wyłącznie grupę sfrustrowanych idiotów. Jest i miejsce na krytykę społeczeństwa z mózgami wyżartymi telewizyjną papką o terrorystach, mafii i jihadzie.
No mercy. Jensen drze łacha z każdego, ale swoje złośliwe żarciki ukrywa w gęstej akcji, której bliżej do przygód Rambo niż duńskiego kina społecznego. Broń maszynowa terkocze, trup ściele się gęsto a czwórka bohaterów zmienia się w morderczy pato-legion.
Kiedy w finale kamera łapie bohaterów rozpierduchy w zabawnych świątecznych sweterkach oczom widza ukazuje się dysfunkcyjna rodzina 6 mężczyzn i jednej nastolatki. Siedzą sobie i rozdają prezenty jakby cały ten chaos, którego dokonali nigdy się nie zdarzył.