Ethan Hunt i jego niesamowita drużyna raz jeszcze staną oko w oko z potworną organizacją terrorystyczną. Chociaż największy złoczyńca Salomon Kane został własnoręcznie ujęty przez zarąbistego Toma Cruise, jego „Syndykat” działa dalej, teraz pod nazwą „Apostołowie”.
Apostołami kieruje tajemniczy John Lark. Nikt nie zna jego twarzy, ale chce go dorwać każda z wielkich agencji.
W trakcie akcji w Berlinie, w ręce terrorystów wpadają trzy głowice z plutonem. W pogoni za morderczym materiałem wybuchowym, z przynętą w postaci Solomona Kane Impossible Mission Force (IMF) paraliżuje paryski ruch uliczny, wybija szyby w biurowcach Londynu i straszy Yeti na dziewiczych zboczach Himalajów.
Konia z rzędem temu, kto bez pomocy Internetów rozgryzie zawiłości szpiegowskiej intrygi, w której używa się łudząco podobnych do oryginału silikonowych masek, a każdy szpieg i każda organizacja może równie dobrze być sprzymierzeńcem i śmiertelnym wrogiem.
Na pędzącej opętańczo karuzeli zdrad i szpiegowskich zabawek XXI wieku wyróżnia się wtyczka CIA – August Walker. Grający go Henry Cavill zapuścił do roli imponujące wąsiska a’la hydraulik Mario. Nie wiedział jaką krzywdę wąsy agenta uczynią całemu światu. Rola wąsacza w MI: Fallout dodała pikanterii scenom z Supermanem w „Justice League„. Cavill zobligowany do posiadania wąchów na użytek serii „MI” zagrał wąchatego Supermana, któremu wąs ogolono później w Photoshopie.
Pozostawiając „moustache affair” poza główną intrygą, w najnowszej „Misji Niemożliwej jak jasna cholercia” najważniejsze jest samopoczucie Toma Cruise. „MI: Fallout” z pewnością utrzymał 56-latka w przekonaniu, że ma wigor dwudziestoletniego boga ekranu. Ekstremalnym ćwiczeniom nie ma w filmie końca, przez co widz nabiera przekonania, że obejrzał nie jedną ale przynajmniej trzy części przygód agenta Hunta na raz.