Karol Kot, uczeń technikum energetycznego w Krakowie z wyglądu bardziej przypominał cherubinka niż groźnego przestępcę. Nawet pierwsza zbrodnia jakiej dokonał bliższa była wybrykowi młodego nieudacznika niż dziełem „Wampira z Krakowa”, jak szumnie ochrzciła go ulica.
We wrześniu 1964 roku osiemnastolatek nieudolnie zaatakował w kościele. Starsza kobieta, którą dźgnął w plecy dopiero w domu zorientowała się, że jest ofiarą napadu. Kolejne zbrodnie zyskiwały na skuteczności.
Kraków opanowała psychoza, milicja była bezradna. Sprawca uszedłby bezkarnie nieudolnym organom ścigania, gdyby nie przyzwyczajenia. Mordercze instynkty powróciły po dwóch latach. Co rzadkie w przypadku seryjnych morderców, teraz ofiarami stały się dzieci.
Morderca złapany dzięki zeznaniom jego znajomej długo nie przyznawał się do winy. Po konfrontacji z niedoszłą ofiarą Lolo zaskakująco otworzył się, opowiadając o kolejnych zbrodniach i własnych perwersyjnych marzeniach. Jego wyznania były prawdziwym szokiem. Spod pancerzyka miłego chłopca wykluł się prawdziwy zwyrodnialec. Wystarczy jedna wypowiedź chorego umysłu:
Dobrem jest to, co jest przyjemne. Jeśli więc mnie sprawiało satysfakcję i zadowolenie zgładzanie ludzi, to było to postępowanie zgodne z moją moralnością. Ja siebie nie uważam za drania. Drań to taki, który jest pijakiem, złym człowiekiem. Ja zaś uważam siebie za dobrego człowieka. Dokonywane przeze mnie mordy to była moja prywatna sprawa. Byłbym złym człowiekiem, gdybym pił wódkę i zadawał się z prostytutkami. Można więc być mordercą i zarazem dobrym człowiekiem, tak jak ja. Nie jestem draniem czy zbrodniarzem, ale tylko mordercą.
Marta Szreder opisuje tytułowego „Lolo” przewrotnie. Większą część książki buduje obraz chłopca delikatnego i być może niezupełnie stabilnego emocjonalnie, ale dalekiego od podejrzeń o zbrodnię. Tak już zostanie do końca, jakby rzeczywista historia Karola Kota nie dotarła do autorki. Być może to figura stylistyczna, której zadaniem miało być dotarcie do istoty zwichrowanej duszy seryjnego mordercy – truciciela. Czegoś tu jednak zabrakło – w książce Marty Szreder, mały Karolek nigdy nie przemienił się w czerwonego pająka.