RSS

Archiwum kategorii: literatura 2021

Trzecia Rzesza na Haju – Norman Ohler

„Chemik doktor Fritz Hauschild dowiedział się, że na igrzyskach olimpijskich w 1936 roku wielką rolę odegrała substancja zwana benzedryną, skuteczna amfetamina z USA – w tamtych czasach był to jeszcze legalny środek dopingowy.

Hauschild udoskonalił produkt i jesienią 1937 roku wynalazł nową metodę syntetyzowania metamfetaminy. Niedługo później, 31 października 1937 roku, zakłady Temmlera zgłosiły w berlińskim urzędzie patentowym pierwszą niemiecką metyloamfetaminę, będącą ich własną wersją środka witalizującego, która zdecydowanie usunęła w cień amerykańską benzedrynę. Nazwa handlowa: Pervitin.”

Historia III Rzeszy w ujęciu jakiego wcześniej nie było. Naziści bardzo szybko zrozumieli jaki potencjał tkwi w środkach pobudzających. Cudowny środek na wydajność rozrywającego Europę Wermachtu, magiczne pastylki szczęścia dla społeczeństwa borykającego się z niedoborami wojennego wysiłku. W III Rzeszy Perivin został cichym bohaterem pierwszych lat II wojny światowej.

Pervitin miał liczne nazwy potoczne, wskazujące na jego zastosowanie: „sól lotnika”, „Stuka” lub „pigułki Göringa” (…)

Poza tym był tani. Przeciętna wojskowa dawka, jak kalkulował Ranke, wynosiła cztery tabletki na dzień, co kosztowało w aptekach 16 fenigów, podczas gdy za kawę na jedną noc należałoby zapłacić 50 fenigów: „Środek pobudzający był zatem bardziej ekonomiczny”.

„Wezwałem was, abyście nie spali przez 48 godzin. Zdołaliście wytrzymać 17 dni” – Heinz Guderian

 

Norman Ohler wysunął śmiałą tezę o użyteczności Pervitinu w trakcie Blitzkriegu. Swoje twierdzenia oparł na graniczącej z fizycznymi możliwościami wydajności wojennej machiny Hitlera oraz skrupulatnie dokumentowanej produkcji i użyciu metamfetaminy w wojsku.

Ciasno jeden za drugim, zderzak przy zderzaku stały pojazdy Grupy Pancernej Kleista, największej jednostki zmotoryzowanej, jaką kiedykolwiek w historii wojskowości wprowadzono do akcji, liczącej w sumie 41 140 pojazdów, w tym 1222 czołgi. Lawina stali i blachy utknęła na odcinku dwustu pięćdziesięciu kilometrów, tworząc korek, który ciągnął się aż po Ren. Był to do dzisiaj najdłuższy zator komunikacyjny w historii Europy (…)

Ranke, w drodze z Guderianem, pokonawszy w niecałe trzy dni ponad pięćset kilometrów, uzyskał o pewnego oficera sanitarnego grupy pancernej potwierdzenie, że podczas operacji każdy kierowca zużywał od dwóch do pięciu tabletek pervitinu dziennie.

Niemcy nie byli gorsi od Pablo Escobara. Kokainę wykorzystali w stylu kolumbijskich karteli, traktując ją jako dodatkowy zastrzyk gotówki.

Niemcy wiedli prym także w produkcji innej substancji: firmy Merck, Boehringer i Knoll opanowały 80 procent światowego rynku kokainy. Zwłaszcza kokaina Mercka z Darmstadt na całym świecie uchodziła za produkt najwyższej jakości, a piraci przemysłowi w Chinach w milionowych nakładach kopiowali etykietki tej firmy (…)

***

W roku 1943 wielka apteka Wehrmachtu dostarczyła krętymi drogami Urzędowi Zagranicznemu/Abwehrze (Amt Ausland/Abwehr) 568 kilogramów czystej kokainy i 60 kilogramów czystej heroiny 326. To wielkie ilości, wielokrotnie przekraczające medyczne zapotrzebowanie roczne całej Rzeszy Niemieckiej.

W drugiej części swojego dzieła Ohler kończy opowieść o triumfie Pervitinu i skupia się całkowicie na postępującym uzależnieniu największego lekomana III Rzeszy i jego przybocznego doktora Theo Morella. Cwany doktor uzależnił Furhera całkowicie nie tylko od pobudzających zastrzyków, ale i od siebie. Hitler otrzymywał dożylnie kolejne podejrzane „koktaile”. Częstotliwość ich podawania i objawy przed/po wg Ohlera są dowodem na to, że Adolf Hitler był uzależnionym heroinistą.

W prawej dolnej ćwiartce fiszki „pacjenta A” na drugi kwartał 1943 roku została zapisana i wielokrotnie podkreślona nazwa środka: eukodal. Był to środek odurzający firmy Merck z Darmstadt. Pojawił się na rynku w 1917 roku jako środek przeciwbólowy oraz uśmierzający kaszel i w latach dwudziestych cieszył się tak wielką popularnością, że w obiegu pojawiło się hasło o eukodalizmie. Jego nadzwyczaj silną substancją czynną jest opioid o nazwie oksykodon, syntetyzowany z naturalnego surowca opium.

***

Wraz z wprowadzeniem nowego narkotyku Morell, nazwany przez Göringa złośliwie „Panem zastrzykarzem Rzeszy”

***

Kokaina i eukodal – mieszanka Führera, koktajl krążący we krwi Hitlera przekształcił się w tych tygodniach w klasyczny speedball: uspokajające działanie opioidu łagodziło pobudzający efekt zażycia kokainy. W opisach działania tego podwójnego farmakologicznego uderzenia wymienia się niezwykłą euforię i odczuwaną po same koniuszki włókien nerwowych błogość, przy czym dwie silne, biochemicznie przeciwstawne molekuły walczą w ciele o dominację.

„Trzecia Rzesza na haju” nie jest publikacją naukową, co autor mocno podkreślił we wstępie. Ohler powołuje się jednak na liczne materiały źródłowe, których dotychczas nie interpretowano pod kątem substancji narkotycznych. Jednym ze źródeł są protokoły z procesu w Norymberdze.

Dzieło Normana Ohlera w dużej mierze stawia na sensację a materiały źródłowe interpretuje tendencyjnie. Naukowcy wciąż spierają się o stan psychiczny i fizyczny Hitlera. Teza o jego uzależnieniu od narkotyków pozostaje domniemaniem bez jednoznacznych dowodów na to, że Fuhrer świadomie czy nieświadomie był szprycowany narkotykami. Podobnie jest z tezą o perivinie i jego kluczowej roli w trakcie niemieckich kampanii lat 1939-1940. Tu jednak wiedza o nagminnym wykorzystywaniu amfetaminy przez Wermacht i Luftwaffe jest faktem powszechnie znanym.

Książkę Ohlera należy traktować jako indywidualną interpretację autora. Nie zmienia to faktu, że „Trzecia Rzesza na haju” zawiera wiele ciekawostek historycznych. Na przykład takich jak nieoczywisty fakt wykorzystywania amfetaminy w Sachsenhausen podczas bestialskich „badań”:

Urząd Gospodarczy Rzeszy centralnie kierował testami materiałów i dopuszczał do produkcji tylko materiały zastępujące skórę, które z powodzeniem przeszły egzamin w Sachsenhausen (…)

Więźniowie przez długotrwałe, wyczerpujące marsze testowali dla niemieckiego przemysłu obuwniczego zużywanie się podeszew butów. Firmy takie jak Salamander, Bata, Leiser wysyłały swoje najnowsze wytwory do obozu koncentracyjnego: szukano materiału zastępczego dla racjonowanej w czasie wojny skóry (…)

Według szacunków na torze testowym konało do dwudziestu osób dziennie. W SS mówiło się na to „eksterminacja poprzez pracę”.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 30 marca 2022 w literatura 2021

 

Tagi: , , , , , , ,

Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu – Hampton Sides

Krótko za Fort Leavenworth skończyły się ostatnie pola kukurydzy i wioski będące przyczółkami amerykańskiej cywilizacji. Przed żołnierzami stanął otworem potężny kraj. Przez następne tysiąc dwieście kilometrów mieli oni nie ujrzeć żadnych domów i osad. Weszli na pustkowie często oznaczane na ówczesnych mapach jako Wielka Pustynia Amerykańska (…)

Wielkich Równin nie uważano wtedy za pełnoprawną część Stanów Zjednoczonych. Były to dzikie tereny, oficjalnie nazywane Wiecznym Pograniczem Indiańskim.

Od 1803 roku kiedy Thomas Jefferson odkupił od Napoleona francuską Luizjanę terytoria Stanów Zjednoczonych stale się powiększały. W 1821 roku doszło do aneksji hiszpańskiej Florydy a w latach trzydziestych do USA dołączył Meksyk. Dynamicznie wygrana wojna amerykańsko – meksykańska przyniosła nowemu państwu ogromne, dzikie terytoria do zasiedlenia.

Tereny te zwane Dzikim Zachodem oddzielały względnie ucywilizowane wschodnie stany od zamieszkałego przez osadników wybrzeża Pacyfiku. Dotarcie ze Wschodu na Zachód wymagało olbrzymiej wytrwałości i odwagi. W trasę ruszali przede wszystkim ludzie zwani „traperami”. Tylko oni wiedzieli jak przedrzeć się przez terytoria Indian nie tracąc przy tym majątku i życia.

Rejestr traperów, który na zlecenie Kongresu USA powstał w 1831 roku, tak opisywał ludzi gór: Ich życie jest pełne ryzyka i niedostatku […] prowadzących do przedwczesnego wyczerpania organizmu i niepełnosprawności. Niewielu z zaangażowanych w tę profesję dożywa wieku dojrzałego. Wykonują wyniszczającą pracę, żyją ubogo, a Indianie słyną z nagłych i gwałtownych wybuchów gniewu, podczas których nie oszczędzają ani przyjaciół, ani wrogów

Hampton Sides kreśli fascynującą historię Dzikiego Zachodu za azymut przyjmując legendarnego Kita Carsona. Urodzonego w Booneslick Missouri trapera znali i podziwiali wszyscy. Jego wyczyny opisywały ówczesne gazety i książki. Jedna z nich, choć mocno podkoloryzowana sama w sobie stała się legendą „Dzikiego Zachodu” opisując niezliczone potyczki Carlsona z okrutnym i dzikim plemieniem Navaho.

Sides dotarł do źródeł, detalicznie odtwarzając lata w których niezmierzona kraina potężnych Navaho przeszła w ręce białych osadników a dwa odległe wybrzeża Ameryki Północnej stały się jedynym rozległym państwem.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 28 marca 2022 w literatura 2021

 

Tagi: , , , , ,

Ziemia obiecana – Władysław Reymont

Łódź żyła teraz szalonym życiem, tętniała gorączką rozrostu, budowała się z pośpiechem, zdumiewała nieustającą potęgą, nagromadzeniem sił, wylewających się niepowstrzymanym potokiem, aż w pola, bo tam gdzie przed kilku laty jeszcze rosły zboża i pasły się krowy zaczynały wyrastać całe ulice nowych domów, fabryk, interesów, nowych szachrajstw i wyzysków. Miasto było podobne do potężnego wiru, w którym kotłowali ludzie, fabryki, materiały i namiętności, miliony i nędza, rozpusta i głód wieczny, a wszystko to wirowało z szalonym pośpiechem, z rykiem maszyn, pożądań, głodu, nienawiści; z rykiem walki wszystkich przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Wszystko pchało się z siłą rozpętanego żywiołu, naprzód, po trupach fabryk i ludzi — byle zdążyć prędzej do milionów, których źródła zdawały się wytryskiwać z każdego cala tej „ziemi obiecanej”. Kurowski szedł pełną parą do majątku; Maks Baum et Stach Wilczek, byli już firmą mocną i jeszcze mocniej podrywającą swoimi tandetnymi chustkami firmę Grünszpan, Welt et Grosman. Moryc Welt, jeden z firmowych, jeździł tylko powozem i już nie poznawał na ulicy ludzi, mających mniej niż pół miliona.

Klasyczna powieść polskiego noblisty o polskim przemysłowym Eldorado. Przemysłowcem mógł zostać tu każdy – od potomka niemieckich baronów po sprytnego Żyda handlującego szmatami.

Trzej zdolni, ale pozbawieni stosownego kapitału młodzi ludzie rzucają się na głęboką wodę. Polak, Niemiec i Żyd tworzą spółkę wykorzystując nadarzającą się okazję do pomnożenia majątku i otwarcia wymarzonej fabryki.

Zakładamy fabrykę. — Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic — zaśmiał się głośno. — To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę.

Bohaterem nie mniej ważnym niż Borowiecki, Welt i Baum jest Łódź. Miasto buzujące tysiącem miazmatów, hukiem maszyn, gwizdami syren. Mieniące się czerwieniom pożarów. Miasto drapieżne, pożerające bez opamiętania zarówno prostych robotników jak i wielkich fabrykantów. Tych pierwszych zabijają maszyny czekające na najmniejszy błąd zmęczonych robotników przy taśmie. Tych drugich niszczy nieustanna pogoń za pieniądzem.

Jego dwudziestu milionom składały hołd i czołobitność nędzne pojedyncze miliony i nikczemne setki tysięcy rubli; otaczali go zgodnym harmonijnym kołem Żydzi, Niemcy i Polacy; wobec jego potęgi ciążącej na wszystkich i hipnotyzującej najtrzeźwiejszych, znikały rasowe antagonizmy, konkurencyjne nienawiści, osobiste nieprzyjaźnie — bo wobec tego szczupaka wszyscy czuli się kiełbiami i czekali z niepokojem, rychło zechce ich połknąć, jak określał Dawid Halpern stosunek małych fabrykantów do Szai, ale Szaja był dzisiaj w dobrym humorze, nie chciał rozmawiać o interesach, a zaczął żartować z niektórych.

Kochał tę „ziemię obiecaną” jak kocha zwierzę drapieżne głuche puszcze pełne łupów. Uwielbiał tę „ziemię obiecaną” płynącą złotem i krwią, pożądał jej, pragnął, wyciągał do niej ramiona chciwe i krzyczał głosem zwycięstwa — głosem — głodu — Moja! Moja! I już chwilami czuł, że ją posiadł na zawsze i że nie puści zdobyczy, póki nie wyssie złota wszystkiego.

„Ziemia Obiecana” to fantastyczna podróż w czasie do Łodzi, która w ciągu kilkudziesięciu lat z zabłoconej wsi stała się sercem przemysłowej Polski.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 28 marca 2022 w literatura 2021

 

Tagi: , , ,

Czarne słońce – Jakub Żulczyk

glany z białymi sznurówami najlepszej brytyjskiej firmy Skullcrusher; czarny flyers, na którego plecach namalowałem białą farbą Czarne Słońce, magiczny znak Himmlera. Damian mówił, że oryginalne Czarne Słońce znajdowało się na podłodze w tajnej sali obrad zamku SS. Wyglądało jak taka kanciasta spirala z kołem środku; podobno chłopy z SS wpatrywały się w to koło całymi godzinami; gdy już się dobrze zahipnotyzowali, przenosili się umysłami do innego wymiaru, żeby tam zjednoczyć się z prastarą Wolą Mocy i rozbrzmiewającymi tam Prawdziwymi Myślami Hitlera.

W Ojczyźnie wrogiem jest każdy odmieniec, każdy obcy. Ogrodzona zasiekami od zepsutej moralnie Europy, rządzona przez generałów w koloratkach i Ojca Premiera Wielka Polska broni się przed hordami uchodźców, moralną demoralizacją demokratów, zboczeniami artystów i chuderlawych literatów.

„Za parę lat w tym kraju nie będzie już żadnej, zbędnej wolności”, powiedział, gładząc palcami pieniądze, jakby się z nimi żegnał. „Nie będzie żadnej Europy. Tego smrodu, zgniłego Bizancjum, kolorów, narkotyków. Niech upadają, niech umierają bez nas. To kwestia paru lat, nawet mniej; wystarczy załatwić formalności, licencje na wiercenia, odpowiednie kontrakty. W dniu, kiedy zaczniemy wydobycie, wzniesiemy piękny mur. To proste. Część tego muru już zbudowaliśmy, na południu.

Zbrojnym ramieniem systemu, jego tajną superbronią jest banda Gruza. „Prawdziwy Faszyzm” umiejętnie zmanipulowany przez młodego polityka Damiana rusza na ekstremalną konkwistę.

Formalnie nazywamy się Prawdziwy Faszyzm. Ale wszyscy mówią na nas Banda Gruza. Banda, która powstała, żeby służyć Sprawie i upamiętnić życie i dzieło Suchego – najlepszego, najprawdziwszego faszysty, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi.

Banda Gruza dostaje zadanie specjalne – ma dostać się do zakazanej strefy przygranicznej i (uwaga spoiler) wyciągnąć z niej rodzinę uchodźców. Dziecko okazuje się czymś więcej niż „beżowym” oberwańcem, którego Gruz skatowałby bez mrugnięcia okiem gdyby nie wyraźny rozkaz z „samej góry”.

Wymyśliliście sobie bajkę, że umarłem za was z miłości, abyście mogli robić sobie, co wam się podoba, bo i tak wszystko będzie wam przebaczone; wystarczy, że powiecie parę razy moje imię. W ten sposób umyliście ręce od tego, że mnie zabiliście, wiele razy, za każdym razem, gdy się pojawiałem. Teraz już nie przynoszę żadnej miłości, nie daję żadnych przykazań. Ostatnia pieczęć wisi na pojedynczym włosku. Macie przerąbane, wy źli, leniwi idioci. Wypuszcza powietrze. No, wyrzucił coś z siebie, nie ma co. – Zapatrzeni w otchłań własnej dupy – dodaje. Naprawdę polubił to porównanie. – Pięknie, synku. – Matka bije mu brawo. Ja też zaczynam trochę klaskać. Reszta nic nie robi, leży nieruchomo, myślałby kto, że pozdychali, ale słyszę ciche odpryski pracy ich organizmów, przełknięcia śliny, beknięcia, kapanie na popękany asfalt cieknących po ryjach łez. Słyszę naprawdę wszystko. – Pięknie synku, ale mieliśmy zrobić to w trochę większej miejscowości. – Matka podchodzi do niego i rozwiewa jego srebrną postać jak niepotrzebną mgłę albo chmarę komarów. Alfa z powrotem robi się malutki. Teraz jest po prostu zmęczonym dzieciakiem, który całą noc grał w gry i biegał po domu, ćpając słodycze. Matka bierze go na ręce, on opada zaślinioną mordką na jej szyję. – Nie było czasu, mamo

Pisząc „Czarne Słońce” Żulczyk mógł mieć poczucie tworzenia kontrowersyjnej powieści z gatunku dystopijnego S-F. „Czarne Słońce” to dzieło wstrząsające w prezentowanych treściach, pełne przemocy i wulgarności, łączące w jedno skrajny nacjonalizm, dewocję, brudną politykę, rasizm, szowinizm i seksizm. A jakby tego było mało, grubo okraszając całość holocaustem.

Ale pisząc „Czarne Słońce” Żulczyk nie mógł w najśmielszych snach wyśnić, że sceny jego książki staną się rzeczywistością na polskiej granicy w 2021 roku *

On bije, a my musimy iść do przodu. Ciała mają twarze jak na starych obrazach. Chciałbyś wiedzieć, że jest coś poza tym. Ale w tym, co dzieje się tutaj, nie ma żadnych śladów duszy. A słońce wylewa się na to wszystko, na nas, na ciała, na wagony, na Niemców, na budynki, na las. Słońca to nic a nic nie obchodzi.

i już nie ma żadnych aniołów i nie będzie. Strach mi się kończy. W jego miejsce przychodzi coś gorszego. Coś odwrotnego. Zaczyna się w brzuchu, rozlewa na całe ciało. Coś straszniejszego od pustki. Czarne Słońce.

* – errata marzec 2022 – pisane z myślą o granicy polsko-białoruskiej 😦

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 21 marca 2022 w literatura 2021

 

Tagi: , , , ,

Wzgórze Psów – Jakub Żulczyk

Znowu szczekają psy. Szczekają na Szmatach. Słychać je aż tutaj. Jesteśmy ostatnimi ludźmi na Ziemi.

Emigrant z wielkiego miasta, pisarz z blokadą twórczą i długami. Mikołaj Głowacki wraca z podkulonym ogonem do rodzinnego Zyborga. Mazurskie miasteczko wita go złowrogim warknięciem.

Udawałem człowieka, chociaż miałem co chwila ochotę szczeknąć. Naprawdę chciałem wracać do Zyborka. Może dlatego powiedziała, abym został, bo opowiedziałem jej o moim ojcu i o tym, co się tam wydarzyło.

Zyborg świeci plamami oderwanych elewacji na postsowieckich blokach. Męczy oczy brudem i szarością. Znudzonych mieszkańców dobija nijakością. Urzędnicy terroryzowani przez tajemniczego biznesmena – watażkę „Kalta” są bezradni i wycofani.

Mikołaj ląduje w środku rodzinnej katastrofy. Wciąga siebie i żonę w przepychanki ojca i brata. Zło czai się w każdej ciemnej dziurze.

 

Popatrzył w lewo, w prawo, odwrócił się, aby zobaczyć, co jest za nim, i widział, że złe, czarne coś było wszędzie, wędrowało razem z jego wzrokiem, z każdą jego myślą.

Żulczyk odkrywa kolejne pokłady ludzkiej małości. Tym razem nie na wielkomiejskich ulicach ale w galaktyce dawnych PGR-ów. To ponury pamflet na nieudaną transformację, szaro-czarne zdjęcie parodii zachodniego stylu życia, w którym fikuśne apartamenty mają stanąć na gruzach mieszkań biedoty. Syf, który wciąga i nie puszcza swoich ofiar aż do śmierci. Mikołaj Głowacki rozumie to doskonale. Stąd się wywodzi, napisał o tym bestseller.

 Słowo „cokolwiek” jako paradygmat. Można istnieć albo nie istnieć. Można palić albo można nie palić. Jeden chuj. Jak powiedział mi kiedyś jakiś biskup spod sklepu, drżącą ręką zrywający folijkę z szyjki jabola: „Wszystko chuj prócz wieczności”. Tak więc nie myślę o papierosach, to znaczy, nie myślę od paru lat, ale teraz przydałaby mi się paczka.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 8 marca 2022 w literatura 2021

 

Tagi: , ,

Doctor Dealer: The Rise and Fall of an All-American Boy and His Multimillion-Dollar Cocaine Empire – Mark Bowden

1972 rok. Marihuana jest używką popularniejszą niż piwo i w środowisku studenckim nikogo nie oburza powszechne jej używanie.

Larry Lavin jest gwiazdą kampusu Phillips Exeter Academy. Hałaśliwy drugoroczniak ma zawsze  najlepszy towar. Student szybko skleja dobrą zabawę z nie gorszym zarobkiem. Na imprezach wszyscy szukają Larry’ego. Coraz większy popyt zachęca go do mocniejszego wejścia w biznes. Liczby są obiecujące.

Łatwe zyski ze sprzedaży zioła to ledwie początek drogi studenta dealera. Larry odkrywa, że prawdziwą kopalnią złota jest kokaina. Towar wygodniejszy w obrocie i kreujący szokujące liczby w szeleszczącej gotówce.

Narkotyk jest drogi i mało popularny wśród studentów na dorobku więc dealer wychodzi poza mury bezpiecznej alma mater. Kokainowe imperium „Doktora Dealera” rozrasta się na całą Filadelfię napędzając biznes do niespotykanych wcześniej rozmiarów. To zaskoczenie także dla lokalnych stróżów prawa.

Rosnąca liczba uzależnionych bije na alarm. FBI rozpoczyna śledztwo zakładając, że w Filadelfii pojawiła się prężna i rozległa narkotykowa mafia. Odkrycie siatki dealerskiej odpowiedzialnej za import wprawia w zdumienie najstarszych wyjadaczy w agencji.

Agenci FBI nie mogą uwierzyć, że głową kokainowego syndykatu jest niepozorny młody dentysta z przedmieść.

Mark Bowden podąża za historią życia uroczego studenta stomatologii ukazując mechanizmy chciwości i przemianę  doktora Jekylla w pana Hyde.

Podwójne życie Larry’ego Lavina to opowieść o metamorfozie rozrywkowego studenta w bezwzględnego kingpina. To także bajka z morałem – nawet najinteligentniejszemu złoczyńcy zdarzają się banalne potknięcia.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 1 lutego 2022 w literatura 2021

 

Tagi: , , , , ,

Wrzask rebeliantów – S.C. Gwynne

O tej wojnie napisano tomy, a jednak autorzy wciąż do niej wracają. S.C. Gwynne podąża śladami jednej z legend konfliktu, Thomasa „Stonewall’a” Jacksona, nie bez powodu nazywająć go „geniuszem wojny secesyjnej”.

Biografia „Stonewall” Jacksona jest fascynująca. Służbista przewrażliwiony na punkcie regulaminów, nudny belfer, uznawany za jednego z najgorszych wykładowców na uczelni wojskowej. Teoretyk wykładający latami fizykę i nauki przyrodnicze. Zakompleksiony oficer skłócony z większością przełożonych, nie stroniący od słusznych, choć moralnie wątpliwych donosów.

Ten szary i nieciekawy człowiek przechodzi zdumiewającą metamorfozę po ogłoszeniu secesji. Staje się charyzmatycznym dowódcą i wybitnym strategiem. Pomimo obsesji przestrzegania regulaminów i twardej ręki w prowadzeniu regimentu żołnierze go uwielbiają. Szacunek podwładnych procentuje wyczynami, które przejdą do historii. Wyczerpujące marsze o głodzie i chłodzie, niewiarygodne braki w aprowizacji i uzbrojeniu są nieistotne w obliczu generalskiego rozkazu.

Przydomek „Stonewall” zyskuje już na początku wojny, stoicko raportując działania powierzonych mu oddziałów, które nie ugięły się w obliczu przytłaczającej siły przeciwnika. Taki pozostanie do końca.

Jackson w rozmowie ze swym kartografem Hotchkissem wypowiedział słynne zdanie: „Nigdy nie należy słuchać tego, co podpowiada strach” . Oczywiście kierowanie się podobną maksymą raczej nie wróżyło długiego życia.

Ich lica, włosy i odzienie oblepiał brud. Drapali się, najpewniej z powodu robactwa”. Wielu szło boso, w obszarpanych mundurach, które ledwo się trzymały. Z dziur w kiepsko pocerowanych czapkach sterczały tłuste włosy, co wyglądało nader komicznie. Poza tym południowcy cuchnęli. Przez wiele tygodni nie zdejmowali ubrań. Powiadano, że zwiastunem nadejścia sławetnej Armii Północnej Wirginii jest smród. Szczególnie uderzało to, jak bardzo wychudzeni byli żołnierze, ich wytrzeszczone oczy, zapadnięte policzki i klatki piersiowe.

Co zdumiewające, wszystkie wojskowe przymioty Jacksona stoją w jawnej opozycji do prywatnego życia. Dla żony i córek pozostaje ciepłym i pełnym empatii człowiekiem, nie stroniącym od szalonych zabaw i muzykowania.

Równie zadziwiający jest dysonans pomiędzy rozkazami jakie wydaje a poglądami prywatnymi. Osobę, która bez mrugnięcia okiem rzuca do krwawej walki kolejne zastępy żołnierzy stać na głęboką empatię:

 (…) niepodobna wyrazić, co czułem, gdy wreszcie wszystko się skończyło, gdy się rozejrzałem i nadeszły łzy. Och, obym więcej nie oglądał podobnych widoków. I pomyśleć tylko, że cywilizowani ludzie zabijają się nawzajem jak bestie; że też najwyższy nasz Władca nie położy temu kresu.

Biografia Jacksona obfituje w szczegółowe opisy bitew i strategii armii konfederackich. Szersze spojrzenie na wojenne strategie udowadnia jak ważną osobą dla „Południa” był Thomas Jackson i jego Armia Północnej Wirginii. Generał jest uosobieniem tej wojny – urodzony w Wirginii, która opowiadała się za Unią aby skończyć w objęciach Konfederatów. Zwolennik zdecydowanych działań siłowych i jednocześnie człowiek ubolewający nad okrucieństwem.

A co z tytułowym wrzaskiem? To fakt historyczny, znak firmowy armii Jacksona:

Sto metrów od wroga nacierająca brygada przyspieszyła, pognała, wydając z gardeł wysokie, świdrujące wycie buntowników. Ludzie Longstreeta mówili potem, że brzmiało to jak „czterdzieści tysięcy żbików”. Rebelianci pokonali bagna, ruszyli w górę wzniesienia i nagle przedarli się do artylerii. Wtedy linie federalnych, którzy wytrzymali tyle kolejnych natarć, zaczęły się rwać.

 

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 23 grudnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , ,

Iskra Życia – Erich Maria Remarque

Szkielet nr 509 powoli uniósł głowę i otworzył oczy. Nie wiedział, czy był nieprzytomny, czy tylko spał. Między jednym a drugim nie było już zresztą prawie żadnej różnicy; dbały o to od dawna głód i wyczerpanie. Obydwa stany przypominały za każdym razem zapadanie się w głębokie grzęzawisko, z którego, jak się wydawało, nie można już było się wynurzyć.

Mocnym wstępem zaczyna się „Iskra życia”. Czytelnikowi podobnie jak głównemu bohaterowi dopiero po dłuższej chwili udaje się ustalić gdzie się znajduje. To hitlerowski obóz zagłady.

Pięćset dziewięć pozostaje numerem niemalże do końca książki. Bezimienny bohater jest symbolem milionów ofiar – jednocześnie unikalną osobą i bytem określonym w masie dusz.

Pięćset dziewięć prowadzi czytelnika po piekle (fikcyjnego) obozu Mellern. W katabazie na wzór Dantego odwiedza obozowe zakamarki – od krematoryjnych piwnic po wypielęgnowane domki nazistowskich urzędników.

Więzień o bardzo starym numerze już dawno zszedł do czeluści piekielnych. Według lokalnej hierarchii jest na samym dnie, w przedsionku komory gazowej.

Obnosili po polu duży papierowy worek z popiołem z krematorium, który sypali w bruzdy. Pracowali właśnie na grządkach przeznaczonych pod uprawę szparagów i truskawek, w których Neubauer szczególnie zasmakował. Mógłby je jeść bez przerwy. Papierowy worek zawierał popioły szesnastu osób, w tym dwanaściorga dzieci.

Tytułowa „iskra życia” tli się w bohaterze powieści do końca, ale nadrzędną ideą książki nie jest przetrwanie. To studium ludzkiej psychiki, która w odpowiednich warunkach zmienia człowieka w bestię.

W 1939 roku Erich Maria Remarque zdołał uniknąć faszystowskiemu reżimowi. Gdyby nie emigracja, spotkałby go niechybnie los bohaterów „Iskry Życia”.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 20 grudnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , , ,

Niewidzialni – Mateusz Marczewski

Mieszkali tu od stu tysięcy lat. Kiedy w 1770 roku do brzegów Australii dotarł James Cook, na kontynencie żyło ponad pięćset plemion władających kilkuset językami.

Wystarczyło ćwierć wieku by biały człowiek zepchnął Aborygenów do roli pariasów zamieszkujących nieurodzajne rubieże zachodnie. Ci, którzy zostali na przedmieściach wielkich miast, stali się nieokrzesaną biedotą, prawdziwym utrapieniem dla współczesnego społeczeństwa Anglosasów.

Nie pasują do nowoczesnego świata. Zamierają w bezruchu na długie godziny nie bacząc na konsekwencje. Wskazane przez władze siedliska szybko zmieniają w najpodlejsze slumsy. Znikają w ciemności nocy w niezmierzonej pustce, aby nagle pojawić się gdzieś w innym miejscu.

Mateusz Marczewski zauważył niewidzialnych. Oko dziennikarza wyłowiło z ciemności nocy ludzi, którzy nie pasują do współczesnej Australii chociaż są solą tej ziemi.

 

 

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 19 grudnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , ,

27 śmierci Toby’ego Obeda – Joanna Gierak-Onoszko

Nie da się nie wiedzieć, więc przez te wszystkie lata Kanadyjczycy wiedzieli. Nie wiedziała tylko Kanada.

Nowoczesna Kanada to liście klonu, niedźwiedzie, hokej, dzikie piękno naturalnych krajobrazów. To Ameryka pozbawiona amerykańskiej drapieżności a udrapowana w europejską wrażliwość. Ten kulturowy patchwork tkwi głęboko w światowej świadomości tworząc wyidealizowany obraz raju na Ziemi (no, może pominąwszy średnią temperatur i opadów śniegu).

W 2015 roku na idealnym obrazku pojawiły się pierwsze rysy.

Wkrótce po raporcie Komisji Prawdy i Pojednania na światło dzienne wyszły metody działania systemu przymusowych szkół dla „indiańskich” dzieci * .

Trudno opisać szok, jakim były docierające do opinii publicznej kolejne informacje o procederze, którego nie można nazwać inaczej niż masową eksterminacją rdzennych mieszkańców. Kolejne masowe groby przy katolickich internatach obnażyły ludobójstwo starannie skrywane przez 150 lat.

W drugiej połowie XIX wieku rząd kanadyjski stworzył system placówek „residential shool”, czyli przymusowych szkół z internatem. Umieszczano w nich dzieci autochtonów a sam proces odbierania potomstwa z domów rodzinnych miał więcej wspólnego z metodami totalitarnymi niż z systemem pomocy społecznej.

Szkoły te były prowadzone przez kościoły katolicki i protestancki. Małe dzieci prowadzone twardą ręką kościelnych sadystów, oderwane od rodzin i wrzucone w nieznający litości dryl często nie dożywały wieku dojrzałego.

Ci, których nie zabiły warunki szkolne i zdołali opuścić placówki, najczęściej kończyli w szponach społecznego wykluczenia, niedostosowani do życia.

Historia Toby’ego Obeda to symbol zmian i promyk nadziei dla wszystkich tych, którzy są ofiarami bezwzględnej metody niszczenia rdzennych mieszkańców przez białych ludzi skrywających się pod maską demokratycznych ojców narodu.

 * – Zanim przybyli tu Europejczycy (w tym portugalski władca ziemski, czyli lavrador), na tych ziemiach mieszkały rdzenne społeczności, takie jak Inuici oraz Innu. Jedni drugich przezywali „Eskimosami”: Eskimo to zjadacz surowego mięsa. Termin ten przejęli biali antropolodzy i archeolodzy, dla których Eskimosi to zbiorcza, pojemna nazwa ludzi Północy

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 9 grudnia 2021 w literatura 2021

 

Tagi: , , , , ,