„Sicario” to konkretna fucha. W kartelu są ludzie od zakupu towaru, ludzie od transportu, ochroniarze szefów i łącznicy. Są też tacy, którzy stanowią bezwzględną pięść organizacji. Cyngle nie pytają o sens i powody wykonywanych zadań. Ich rola jest prosta – znajdź i zabij. Jeśli takie jest polecenie szefa, najpierw zdobądź informacje albo okup. Egzekucja ofiary jest standardowym zakończeniem misji.
Bohater książki, anonimowy „El Sicario” trafił do elity fachowców. Wyszkolony za pieniądze kartelu Juarez w elitarnych jednostkach policji meksykańskiej dostał się i pod skrzydła kolegów z FBI, przekazujących bezcenną wiedzę o zwalczaniu przestępczości zorganizowanej. Jak na ironię korpus kadetów to wylęgarnia doborowych żołnierzy grup przestępczych.
„El Sicario” wyjawia wiele praktyk swojego fachu. Porwania, tortury, szybkie lub powolne śmierci osób wyznaczonych krótkim wskazaniem przez jakiegoś „el Jefe”, nad którym zawsze jest jakiś kolejny szef. Bohater mocno akcentuje powiązania pomiędzy światem polityki, służbami mundurowymi a kartelami. Całość nabiera ponurej opowieści o państwie upadłym, w którym krwią ofiar upaprani są wszyscy – od prostego policjanta po prezydenta, wybranego głosami polityków wychowanych przez kartele.
„Spowiedź mordercy” mogło być lekturą ciekawą w momencie publikacji. W latach 2007 – 2008 Meksyk zalała fala przemocy a lokalni Narcos stali się bezkarni w dysfunkcyjnym państwie na granicy upadku.
Kilkanaście lat później, po rewelacyjnych serialach, tonach opowieści o spadkobiercach Medellin i karierze El Chapo wywiad Charlesa Bowdena wydaje się naiwny i rozwodniony. Choć w zeznaniach socjopatycznego mordercy można odnaleźć kilka ciekawych wątków, całość robi wrażenie literatury pisanej na kilogramy. Czyli tej z koszyka „tania książka” w Biedronce.