RSS

Archiwum kategorii: literatura 2018

Włosi – John Hooper

Gdyby Włochy miały pępek, byłby nim plac Wenecki w Rzymie. Po jednej stronie wznosi się
tam okazała budowla. Cudzoziemcy znają ją jako pomnik Wiktora Emanuela II,
w rzeczywistości jednak nosi ona nazwę Ołtarz Ojczyzny (Altare della Patria).

***

W całych Włoszech znajdziemy także miejsca, o których nie słyszał prawie żaden turysta —
miasteczka takie jak Trani, Macerata, Vercelli czy Cosenza, gdzie jest więcej zabytków
niż na całym terytorium niektórych stanów Ameryki Północnej.

***

To właśnie takie Włochy musiał mieć na myśli Mussolini, kiedy siedząc w gabinecie przylegającym do słynnego balkonu, odpowiadał na pytanie pewnego Niemca, czy trudno jest rządzić Włochami. „Zupełnie nie” — odparł. „To po prostu całkowicie bezcelowe”.

 

Na mapie świata nie brakuje miejsc, które chciałby zobaczyć każdy, ale powszechnie wiadomo, że „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Zapytany o Italię prawie każdy wymieni jednym tchem znane włoskie marki, kawę, Colloseum i oczywiście Watykan. Książka Johna Hoopera poszerza włoski horyzont do granic nieznanych Italofilom – od czasów, gdy Rzym utożsamiano z papiestwem po współczesność, korzeniami wciąż tkwiącą w przeszłości.

Jeszcze w 1973 roku w Neapolu wybuchła epidemia cholery — choroby, której przyczyną są
złe warunki sanitarne i która jest charakterystyczna dla krajów Trzeciego Świata

***

W 1555 roku papież Paweł IV stworzył kolejne getto, tym razem w Rzymie, nakazał Żydom
noszenie opasek umożliwiających identyfikację i zmuszał ich do nieodpłatnej pracy przy
budowie umocnień.

John Hooper, stały korespondent „The Economist” z Rzymu od lat obserwuje Włochów i zdaje się nieźle ich rozumieć. W swojej książce z 2015 roku nie tylko opisuje miejsca nieoczywiste i mało znane włoskie zwyczaje, ale wnika w głąb włoskiego umysłu. Podział na „fessi” i „furbi”, historia nieistniejącego Terzo Corpo designato d’Armata, dlaczego w Rzymie na księży woła się „bacherozzi” (karaluchy, robale) i co to jest „garbo”* i „sprezzatura”.

Badanie opublikowane przez Istat w 2007 roku wykazało, że czystym językiem włoskim na co
dzień posługuje się 46 procent osób.

„Włosi” to kopalnia wiedzy o mieszkańcach Półwyspu Apenińskiego – książka równie smakowita jak espresso corto w barze przy Piazza Navona 🙂

 

 

 

* Pierwsze to garbo, które w słownikach tłumaczy się jako delikatność lub uprzejmość, choć nie wyczerpuje to jego znaczenia. Z pewnością osoba obdarzona garbo zachowuje się elegancko, ale garbo to również właściwość niezbędna każdemu, kto decyduje we Włoszech o jakiejkolwiek sprawie. Jest to cecha potrzebna, jeśli ktoś woli mieć wszystkie drzwi otwarte, a przy tym nie chce wyjść na niezdecydowanego;

** Innym typowo włoskim słowem jest sprezzatura. Po raz pierwszy użył go Baldassare Castiglione w swoim „Dworzaninie”.

Od renesansowych dworzan oczekiwano elokwencji, logicznego rozumowania, wszechstronnej wiedzy, ale również tężyzny fizycznej i umiejętności typowych dla żołnierza. Sprezzatura to odpowiedź na pytanie, w jaki sposób zaprezentować to wszystko światu z wystudiowaną beztroską, zupełnie jakby przychodziło naturalnie, chociaż w istocie jest efektem długich nocy spędzonych na czytaniu przy świecy i wyczerpujących dni wypełnionych ćwiczeniem sztuki władania bronią.

 

 

 

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 26 Maj 2020 w literatura 2018

 

Tagi: , , , , ,

Ślepnąc od świateł – Jakub Żulczyk

Chciał być artystą. ASP szybko go zmęczyła. Pozostało zainteresowanie malarstwem i wrodzony dar estetyki. Nocna Warszawa zawładnęła Jackiem bez reszty. Stał się niezbędnym dla ożywającej nocą mrocznej tkanki wielkiego miasta.

Kokainę dowozi precyzyjnie na czas. Nocny dostawca rakietowego paliwa dla celebrytów, polityków jest lekiem na całe zło. Potrzebującym nie kojarzy się z szemranym dilerem na rogu Wilczej i Poznańskiej. Już bardziej jak mobilny emisariusz Sotheby’s dowożący precjoza z galanterią pakowane w złotą folię.

Polityk, żona prezesa, telewizyjny guru – dla Jacka wszyscy są równi i równie potrzebujący.

Ale Jacek myśli już tylko o przerwie. Marzy o długich wakacjach parę tysięcy kilometrów stąd. Pulsujące głębokim basem tempo życia zmienia się w odmierzanie minut do upragnionego końca wachty.

Bezsenność i wydłużający się wbrew fizyce czas to coś co wybija się w tej opowieści na plan pierwszy. Wypełniają go zdarzenia niebezpiecznie oddalające bohatera od upragnionego odpoczynku.

Czytając „Ślepnąc od świateł” niemalże fizycznie można odczuć zmęczenie i tępy puls odmierzający czas do katastrofy. W tym fascynującym znaczeniu, w którym nie sposób oderwać się od lektury.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 16 Maj 2020 w literatura 2018

 

Tagi: , , , ,

Dreamland. Opiatowa epidemia w USA – Sam Quinones

Historia opioidowej epidemii w Ameryce zaczyna się w latach dziewięćdziesiątych. Jak na ironię popyt na twarde narkotyki wypromowała branża farmaceutyczna a sygnał do wymarszu wydały organizacje walczące o dobro pacjenta.

W „Dreamland” Sam Quinones kreśli szerokie spektrum zjawiska, którego efektem jest lawinowy wzrost zgonów na skutek przedawkowania narkotyków. Od 8 tysięcy ofiar śmiertelnych w 1999 roku do 48 tysięcy zgonów w 2017, tylko z powodu pochodnych heroiny. 400 milionów ofiar w ciągu 17 lat.

130 osób dziennie umiera z tego powodu w USA. Imponujący wynik.

Zaczęło się niewinnie, od badań stwierdzających, że około 100 milionów Amerykanów – jedna trzecia populacji – może cierpieć na chroniczny ból. Organizacje pokroju „Joint Commission” szybko przekonały lekarzy do zmiany priorytetów. Troska o walkę z bólem szybko przerodziła się w swobodne przepisywanie mocnych środków przeciwbólowych na wszelkie dolegliwości. Od 1991 do 2011 roku liczba recept na opioidy wzrosła o 300%.

Gwiazdą rynku stał się OxyContin, pochodna heroiny, sprzedawany i spożywany jak dropsy niemalże na każdym rogu. Produkująca go Purdue Pharma to poważny konkurent karteli z Sinaloa i Pablo Escobara. Groźniejszy niż inni, bo działający legalnie pod skrzydłami światowej służby zdrowia i posiadający dziesiątki tysięcy dealerów – amerykańskich doktorków, wypisujących recepty  częstotliwością drukarki laserowej.

Ale OxyContin to zaledwie początek. Sam Quinones spojrzał na temat szerzej, ze zdumieniem odkrywając mechanizmy prowadzące do zatrważających statystyk.

Chciwość branży medycznej otworzyło szeroko drzwi do dużo tańszego kopa. Produkowana w Meksyku „czarna smoła” to tani ekstrakt heroiny pichcony przez rolników. Śledząc mapy uzależnień autor ze zdumieniem odkrył, że popularność meksykańskiej smoły nie kończy się na slumsach wielkich miast, ale dotyczy najbardziej konserwatywnych, najbardziej amerykańskich skupisk „WASP”-ów na prowincji i w małych miasteczkach. Znudzone i bezrobotne „serce robotniczej Ameryki” znalazło nową rozrywkę. A to dzięki nowoczesnej korporacji rodem z Meksyku, bliższej uprzejmej usłudze dowozu pizzy na telefon, niż ryzykownego kupowania działki od dealera gdzieś w obskurnych uliczkach downtown.

Bariera od recepty do wbicia heroinowej igły stała się łatwiejsza do przełamania dzięki młodym Latynosom, marzącym o nowych Levisach 501. Przedawkowanie heroiny przestało być przywilejem Janis Joplin i Kurta Cobaina. Ale zanim gospodyni domowa z Columbus w Ohio sięgnie po strzykawkę z brunatnym płynem, jest niegroźny „mother’s little helper”, mała tabletka przepisana przez lekarza.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 19 marca 2020 w literatura 2018

 

Tagi: , , , , , ,

Bad Blood -John Carreyrou

„Theranos” jest jednym z „jednorożców” – start-upów, które osiągnęły wycenę na poziomie przynajmniej miliarda dolarów.

Firma w ciągu trzech lat wystrzeliła z ambitnego projektu z branży medycznej w gracza, który ma zmienić oblicze medycyny w nadchodzącej dekadzie. Ich produktem jest prosta w obsłudze maszyna do szybkich testów krwi. Z pozoru bardziej przypomina gadżet z rodziny Apple niż poważne narzędzie do analizy medycznej.

Na czele „Theranosa” stoi ambitny geniusz, Elizabeth Holmes. Zaczęła w wieku 19 lat, twardą ręką budując firmę na wzór największych gigantów Doliny Krzemowej. Jej wzorem jest wielki Steve Jobs a ambicją dotarcie do szczytów zajmowanych przez Microsoft, Apple i Google.

Autorem „Bad Blood” jest reporter śledczy Wall Street Journal. „Bad Blood” to opowieść o powstaniu firmy z niczego, pozyskaniu miliardów dolarów od inwestorów i wielkich nazwisk do rady nadzorczej. Kłopot w tym, że cudowne urządzenie Theranosa nigdy nie wyszło poza fazę prototypu.

„Theranos” jest dziś bankrutem z gigantycznymi długami a jej założycielka zmaga się w wielu procesach sądowych, objęta śledztwem FBI.

Jak to się stało, że uroczej blondynce ubierającej się jak Steve Jobs udało się zmanipulować setkami analityków i inwestorów? Dlaczego największe umysły Kalifornii uwierzyły w projekt, który przeczy medycznym podstawom?

„Bad Blood” pokazuje od podszewki świat psychopatycznych szefów Doliny Krzemowej i mechanizmy rządzące światem start-upów goniących za kasą i rankingami „jednorożców”.

Książka dotychczas nie doczekała się polskiego wydania.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 17 marca 2020 w literatura 2018

 

Tagi: , , , ,

Syn – Philipp Meyer

Epicka saga rodziny McCullough od czasów podboju Dzikiego Zachodu po naftowy boom w połowie XX wieku i czasy współczesne. Pochód przez czas i przestrzeń rozpoczyna się od młodego Eli – chłopca porwanego przez Comanczów. To jednak nie papierowy western, ale soczysta opowieść o trzech pokoleniach rodu nierozerwalnie związanych z Teksasem.

Trójka narratorów i trzy pokolenia – Eli, Pete i Jeanne – dzieli czas i poglądy, łączy jeden wspólny mianownik: ziemia, z której pochodzą. Opowieści bohaterów spina urastający do rangi legendy protoplasta rodu Pułkownik.

Trzy pokolenia i trzy różne rzeczywistości. Życie Eliego naznacza pełen okrucieństwa naturalizm czasów walk z Indianami. W czasach wrażliwego i pokojowo nastawionego Pete’a prym wiedzie brutalna rozprawa z Meksykanami. Jeanne – pierwsza kobieta na czele teksańskiego rodu – skupia się na podboju ekonomicznym, momentami równie brutalnym jak eksterminacja Indian czy Latynosów.

Phillip Meyer stworzył fascynującą powieść. Momentami okrutną i twardą, wywlekającą na światło dzienne patriarchat i rasizm, jaki przez wieki napędzał mieszkańców „Lone Star”. „Syn” koncentruje się na losach ludzi, ale głównym bohaterem pozostaje zawsze ta sama i niezmienna, spieczona słońcem ziemia. Teksas.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 29 października 2019 w literatura 2018

 

Tagi: , , , ,

Czarna ręka – Stephan Talty

W pierwszych latach XX wieku Nowy Jork zalewa fala zbrodni. To wynik lawinowo rosnącej liczby emigrantów z Europy, ciurkiem wlewających się do Ameryki przez Ellis Island. Wśród tysięcy biedaków ciągnących do nowej ziemi obiecanej jest niemało uciekających przed rodzimą jurysdykcją złoczyńców. Elitą w tej grupie są synowie włoskiego Mezzogiorno, z twardymi synami Sycylii na czele. Przybywają do Nowego Świata z jedynym fachem w ręce – mistrzostwem w szantażach i wymuszeń pod groźbą śmierci.

Nad pękającą w szwach włoską dzielnicą  na dolnym Manhattanie próbuje bezskutecznie zapanować garstka policjantów. Większość z nich to synowie Irlandii. Przybysze z Italii to dla nich banda odrażających, brudnych dzikusów. Trudnych do rozróżnienia, ciemnoskórych (!) prostaków. Zrozpaczony niemocą służb, burmistrz Nowego Jorku zatrudnia pierwszego w historii Włocha w szeregach policji. Pełen ambicji Joseph Petrosino staje oko w oko z „Mano Nero”.

Stephan Talty odkrywa przed czytelnikiem nieznane karty amerykańskiej historii. Barwna opowieść o emigrantach i zalewie zbrodni na pierwszym planie utrzymuje dzielnego Petrosino – Włocha, który poświęcił życie dla dobra ogółu. Pierwszego mieszkańca włoskiej dzielnicy, który odważył się przeciwstawić rosnącej zorganizowanej przestępczości, protoplasty amerykańsko-włoskiej mafii.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 31 marca 2019 w literatura 2018

 

Tagi: , , , , ,

Depesze – Michael Herr

Dziwne  to  i niespotykane czasy,  w których magazyn  Esquire  wysyłał  korespondentów wojennych  na  pierwszą  linię  frontu. Dziś wysyła się ich przeważnie na bezrobocie. W latach 1967-69 Michael Herr przesyłał swoje depesze do redakcji w Nowym Jorku. W latach sześćdziesiątych setki dziennikarzy karmiło własne ego krótszymi czy dłuższymi wizytami w miejscach ogarniętych szaleństwem wojny. Dla Herra pobyt w Azji stał się czymś dużo większym, niż popijawą w wojskowej kantynie.

W Wietnamie nie ograniczył się do męskiej zabawy w drugim, hotelowo-barowym kręgu. Zamiast oddawać się bezpiecznej obserwacji z daleka, wolał łapać „na stopa” wielkie Hanook’i krążące pomiędzy bazami a wysuniętymi przyczółkami w dżungli. Przez dwa lata szwendania się po okopach od podszewki poznał nie tylko życie szeregowego Marine ale i zwierzęcy strach oblężonego oddziału. Nieufni „pismakom” szeregowcy uznali kolesia z gazety za swojaka.

Po dwóch latach publikowania w męskim magazynie Michael Herr zamilkł na wiele lat, aby w 1977 roku opublikować swoje „Depesze” („Dispatches”), jeden z autentyczniejszych dokumentów w dziejach dziennikarstwa wojennego.

Maestria reportażu podbiła serca czytelników – w tym Francisa Forda Coppoli i Stanleya Kubricka, którzy poprosili autora „Depeszy” o pomoc w scenariuszach swoich wybitnych filmach: „Czasie Apokalipsy” i „Full Metal Jacket”.

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 8 marca 2019 w literatura 2018

 

Tagi: , , , ,

I’ll Be Gone in the Dark – Michele McNamara

Przesunięte przedmioty na ganku. Złamane gałązki krzaków w ogrodzeniu. Czasem przeczucie bycia obserwowanym. Przez kogoś po drugiej stronie okna.Po

Czasem zdumiewający odcisk obcego buta we własnym ogródku.

Nieznaczne zmiany w salonie, zupełnie jakby ktoś tu był i ruszał bibeloty stojące na pianinie. Oglądał zdjęcia w ramkach. Zaglądał do szuflad… nie, to niedorzeczne. Przecież nie ma śladów włamania, nic nie zginęło. No i okolica jest taka spokojna.

Scenariusz powtarza się często. Podobnie jak późniejszy akt napaści: wyczuwalna obecność kogoś w sypialni. Ostre światło latarki skierowane w twarz śpiącej osoby. Ledwie dostrzegalna sylwetka intruza rozpływającego się w ciemności. Twarz zamaskowana narciarską kominiarką.

„Golden State Killer” terroryzował Kalifornię przez ponad dwanaście lat. Niezidentyfikowany. Nieuchwytny. Całkowicie bezkarny, chociaż latami beztrosko pozostawiał dziesiątki dowodów na miejscu zbrodni. I niespotykanie bezczelny w swoim fachu.

Sprawcy napaści i gwałtów kierują się zazwyczaj tym samym modus operandi – działają w miejscu przez siebie oswojonym, odosobnionym jak podmiejski las czy rzadko uczęszczana uliczka w dzielnicy o złej reputacji. „Golden State Killer” uderzał tam, gdzie człowiek czuje się najbezpieczniej: w swoim domu, za zamkniętymi drzwiami, we własnym ciepłym łóżku.

Zanim Michelle McNamara zajęła się tą sprawą, w policyjnych aktach istniało kilku napastników działających na terenie północnej Kalifornii. Wynalezienie metody odczytu DNA i postęp nauki złączył ich w jedną osobę.

Osobnik nazywany później „Golden State Killer” zaczął od złodziejskiego abecadła. Od kwietnia 1974 do grudnia 1975 w kalifornijskim Visalia dokonał 120 włamań. „Visalia Ransacker” nie był zwykłym złodziejem. Włamywał się do domów, żeby myszkować w rzeczach osobistych i damskiej bieliźnie. Dewastował wnętrza kradnąc z nich jedynie drobne przedmioty. W listopadzie ’75 zabił po raz pierwszy. Ofiarą był uniwersytecki profesor, który słysząc podejrzane dźwięki w garażu, stanął oko w oko z włamywaczem.

W latach 1976 – 79 w rejonie Sacramento nastąpiło pięćdziesiąt jeden identycznych nocnych napaści na przebywające samotnie w domu młode kobiety. Gwałciciel nie spieszył się. Aktowi przemocy towarzyszyło beztroskie myszkowanie w domu, przekąski w kuchni i długie minuty psychicznego pastwienia się nad związanymi ofiarami. „East Area Rapist” („EAR”) jak go ochrzczono, zaczął w Rancho Cordova i Carmichael, z czasem przenosząc się także w inne miejsca. Wybierał skrajne domy na ulicach z dogodną drogą ucieczki. Parkował nieopodal, korzystając z miejsc nie wzbudzających podejrzeń. Z domów ofiar wychodził bez pośpiechu, rozpływając się w ciemności.

Drugiego lutego 1978 roku w trakcie nocnej eskapady przestępca przypadkowo natknął się na Briana i Katie Maggiore. Para została zastrzelona prawdopodobnie po bezpośredniej konfrontacji z „EAR”-em.

Skala działań gwałciciela sterroryzowała Sacramento. Młode kobiety nie wychodziły z domów bez obstawy. Wieczorami beztroskie amerykańskie przedmieścia stawały się twierdzami z zamkniętymi na głucho oknami i patrolami obywatelskimi. O sprawie zrobiło się głośno w prasie. Bezradna lokalna policja organizowała spotkania z lokalnymi społecznościami, ucząc mieszkańców jak uchronić się przed atakiem. Gwałciciel musiał także brać w nich udział, bo jedno ze spotkań zainspirowało go do kolejnego kroku w mrok.

W październiku 1979 roku doszło do kilku morderstw w rejonie Santa Barbara. Zabójstwa par przez lata przypisywano innemu seryjnemu mordercy (Richard Ramirez „The Night Stalker”). Dopiero rozwój badań DNA i utworzenie baz danych z genomami pozwoliło porównać dowody. Rezultat otrzymany w 2001 roku był oszałamiający. Dziesięć morderstw z lat 1979-86 przypisywane początkowo Ramirezowi okazało się być dziełem innego gwałciciela, nazwanego „Original Night Stalker”. W stu procentach był nim osobnik wcześniej znany jako „Visalia Ransacker” i „East Area Rapist”.

Przestępca zdawał się być zawsze o krok przed wymiarem sprawiedliwości. W latach siedemdziesiątych dbał wyłącznie o maskę na twarzy i rękawiczki, pozostawiając na ofiarach obfite próbki własnego DNA. Gwałt i morderstwo Janelle Cruz w hrabstwie Orange 4 maja 1986 roku okazały się ostatnią zbrodnią seryjnego mordercy. Zanim po latach bezsprzecznie przypisano ten czyn do „East Area Repist”, szeryf okręgu Santa Barbara wiązał go z innym podejrzanym.

Pomimo posiadania ogromnej ilości dowodów z miejsc zbrodni „Original Night Stalker” pozostawał nieuchwytny przez dekady. Po roku 1986 ataki ustały. Z czasem lokalne społeczności odetchnęły, policja zajęła się ściganiem innych zwyrodnialców a pudła z dowodami trafiły do lokalnych archiwów.

Seryjny morderca pozostałby niechwytny na zawsze gdyby nie pasja pewnej kobiety. Michelle McNamara od zawsze pociągały zagadki kryminalne. Jej blog, w którym opisywała nierozwiązane i zakurzone sprawy sprzed lat rozpalał wyobraźnię licznych fanów. Wśród innych fascynujących ją spraw McNamara zaczęła badać serie podobnych zbrodni w Kalifornii. Z czasem jej kompulsywne śledztwo stało się jedynym zajęciem w życiu. Choć nie była związana z żadną formacją policyjną, jej obsesja i „nos” do rozwiązywania zagadek przyniósł niespodziewane rezultaty. Modus operandi „EARa” pasował jak ulał do „Original Night Stalkera” a zakres materiału porównawczego znacznie się powiększył. McNamara wciągnęła w wir prywatnego śledztwa byłych policjantów. Wielu z nich, choć na emeryturze – z zacięciem wróciło do namierzania groźnego przestępcy sprzed lat.

Wraz z upowszechnianiem się wiedzy o DNA wzrosła nadzieja na odgrzebanie starych spraw. Niestety próbki DNA nie pasowały do żadnego rekordu z przepaścistej bazy próbek przestępców skazanych w stanie Kalifornia. Przełomowy okazał się rok 2018, w którym śledczy zdecydowali się złamać tabu prywatności, w jakim dotychczas były zanurzone internetowe bazy danych próbek DNA. Moda odszukiwania własnych korzeni okazała się zgubna dla mordercy z Sacramento. Wgranie próbek z gwałtu w Ventura County zidentyfikowało 10-20 krewnych z bazy, czego rezultatem było dotarcie do podejrzanego.

Wytypowany emerytowany mechanik samochodowy doskonale orientował się w zamiarach policji, perfekcyjnie unikając pobrania próbek DNA. Zdobyta podstępnie próbka z klamki samochodowej podejrzanego a później z pozostawionych śmieci potwierdziła zgodność.

24 kwietnia 2018 roku został zatrzymany 72-letni Joseph James DeAngelo. Opinię publiczną zszokowała profesja „Golden State Killer’a”, który okazał się być ex oficerem policji w Exeter, mieście położonym w rejonie działania nieuchwytnego gwałciciela – mordercy.

Michelle McNamara nie doczekała rozwiązania sprawy, która stała się jej największym życiowym dziełem. Golder State Killer został zatrzymany prawie dokładnie dwa lata po jej śmierci.

„I’ll be gone in the dark” to publikacja niedokończonej książki McNamary. Tam gdzie autorka nie dokończyła rozdziału, treść została uzupełniona licznymi materiałami i notatkami jakie zgromadziła przez lata podążaniem śladem seryjnego mordercy.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 31 grudnia 2018 w literatura 2018

 

Tagi: , , , ,

Strefa Interesów – Martin Amis

Paul Doll jest budzącym grozę komendantem obozu koncentracyjnego Auschwitz. Pijak i sadysta po powrocie do domu wchodzi w buty poukładanego Niemca. Pod cienką otoczką małżeńskiej poprawności Hannah Doll, żona komendanta, ledwie skrywa pogardę.

Szarmancki oficer SS „Golo” Thomsen jest pod coraz większym wrażeniem niedostępnej Hannah. „Golo” z czasem zdobywa zainteresowanie kobiety, ale i prowokuje wzmożoną czujność komendanta. Przed zemstą zwierzchnika i końcem w komorze gazowej chroni Thomsena jedynie wysoko postawiony wuj, Martin Bormann.

Osadzona w oparach holocaustu „Strefa Interesów” reklamowana jest jako romans w ciężkich czasach. Niedopowiedziany i niespełniony romans pomiędzy Hannah a oficerem SS to ledwie jeden z wątków, jakie Martin Amis porusza w swojej książce.

Ważniejsze są te rozdziały, w których własnymi myślami dzielą się z czytelnikiem dwie najważniejsze postacie dramatu – Paul Doll i członek obozowego sonderkommando, Żyd Szmul zwany „trupiarzem”. Ich spojrzenie na przytłaczającą rzeczywistość, co oczywiste skrajnie odmienne, to najbardziej przejmujące momenty powieści Amisa.

Dla mnie honor nie jest kwestią życia czy śmierci: jest czymś znacznie ważniejszym. Trupiarze bezsprzecznie uważają, że jest zupełnie na odwrót. Że nie ma czegoś takiego jak honor; na podobieństwo zwierząt czy choćby minerałów pragną jedynie trwać. Bycie to nawyk, nawyk, którego oni nie potrafią się wyzbyć. Ach, gdyby to byli prawdziwi ludzie – ja na ich miejscu …Ale zaraz. Człowiek nigdy nie jest na czyimś miejscu. I to prawda, co mówią tu, w KL: nikt nie zna siebie samego. Kim jesteś? Nie wiesz. A potem przybywasz do strefy interesów i ona ci mówi kim jesteś.

Powieść Martina Amisa momentami zagmatwana i wypełniona niemieckimi ozdobnikami układa się w przejmującą opowieść o holokauście i Niemcach. Mistrzowska!

 

 

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 30 grudnia 2018 w literatura 2018

 

Tagi: , , ,

Zrób mi jakąś krzywdę – Jakub Żulczyk

Historia dziwnej podróży dwudziestokilkulatka i nastolatki. W tle tlący się romans, bliższy afektowi Romeo i Julii niż erotycznemu zauroczeniu rodem z nabokovskiej „Lolity”.

Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz, chodź, pocałuję cię w trzecie oko, chodź, pocałuję cię w czoło, w głowę, w stopę, w pępek, w kolano, w knykieć, w sutki, w pępek, w duszę, chodź, pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. W samo serce.

Dawid, student prawa (co nie jest najistotniejsze) spotyka piętnastoletnią Kasię, fanatyczkę gier Nintendo (co owszem, ma duże znaczenie). Uciekająca niczym bonus w Packmanie dziewczyna staje się obsesją młodego chłopaka. Ich wspólna podróż po Polsce obnaża rodzime przywary – paździerzowe dekoracje, intelektualną miernotę, dewocję, puste ideologie.

Obraz teledysku zaczyna się chybotać, ona się śmieje i celuje pudełkiem w kierunku jednego z unieruchomionych babokloców, i nagle niebo eksploduje różem, taśma zaczyna się topić, świat sika na mnie mistyką- mam dwadzieścia pięć lat, chyba łysieję, i powoli uwypukla mi się brzuch, nie obgryzam już paznokci, szukam pracy i nie myślałem, że spotka mnie to jeszcze kiedykolwiek w życiu- to jak uslyszeć po raz pierwszy Pixies, jak pierwsze grzyby, jak powolne odfoliowanie kasety z In Utero, którą kupileś sobie za rozbitą skarbonkę.

W debiucie Żulczyka czuć talent. Pełen ornamentów język przetyka młodzieżowa gwara i sążnisty pakiet tłustych wulgaryzmów. Nie każdemu przypadnie to do gustu, podobnie jak zagmatwana, momentami nieliniowa opowieść.

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 28 grudnia 2018 w literatura 2018

 

Tagi: , ,