Najlepsze lata ma zdecydowanie za sobą, ale nie jest źle. Były muzyk, basista kultowego „Teatru Lalek” Marcin Kania, żyje z rentierki. Dostatnie życie przyniosły mu tantiemy z oklepanego hitu „Kocham Cię jak Rosję”. Koledzy doradzili, żeby zainwestował w mieszkania zanim wszystko przepije.
Kania leczy się z choroby alkoholowej i bezskutecznie próbuje ułożyć poprawne stosunki z rodziną.
Nalewam trochę do szklanki. Płyn jest złoty, lekko świeci w półmroku, przypomina stopiony bursztyn. Przysuwam do nosa, wącham. Tak pachniał mały Jezus, gdy się urodził.
Po jednej z upojnych nocy Marcin budzi się w mieszkaniu syna. Zakrwawione prześcieradła i otwarte na oścież drzwi nie wróżą niczego dobrego. Kania rozpoczyna gorączkowe poszukiwania Piotrka. Krążąc po mieście uzupełnia braki pamięci a sklejane strzępki informacji układają się w paskudną historię.
W najnowszej powieści Żulczyka akcja koncentruje się wokół domniemanego porwania syna znanego muzyka a kolejne odkryte karty przenoszą czytelnika w świat afery gruntowej i historii kryminalnej z wielkimi pieniędzmi w tle.
To jednak tylko przykrywka do wątku obyczajowego. Przejmujący obraz alkoholika staczającego się w otchłań na długo pozostaje w pamięci. Podobnie jak porażające opisy delirium Marcina Kani przetykane zdarzeniami z jego przeszłości.
Mówi się, że przez alkohol traci się rodzinę. Nie, nie tylko. Rodzinę się zabija. Najpierw morduje się każdego z jej członków z osobna. Na wiele sposobów – potajemnie, z ukrycia, albo publicznie, na szafocie, ku uciesze publiczności. A to, co z niej zostanie – bo zawsze coś zostaje z rodziny, gdy wszyscy już umrą: leżący na podłodze nagi organ, bezbronny, podeptany – składa się w ofierze, pali w piecu.