Masażysta Żenia ma wielu klientów wśród nowobogackich mieszkańców luksusowego osiedla. W każdej lśniącej nowością rezydencji napotyka podobny problem – zniszczonych psychicznie ludzi ukrywających się za fasadą sukcesu.
Niekonwencjonalne metody Żeni nie zamykają się w rozluźnianiu napiętych mięśni. To także rodzaj obwoźnej psychoterapii połączonej z hipnozą, w trakcie której pacjenci przenoszą się do wielkiego cienistego lasu. Wracają na pstryknięcie masażysty, który momentami z ukraińskiego gastarbeitera przeinacza się w mistycznego guru parapsychologii.
Nadprzyrodzone zdolności Żeni zdają się działać punktowo. Po chwilowej uldze, chemicznie zatruci, mentalnie wykończeni mieszkańcy pięknych domów wracają do swojego smutnego świata.
Polski kandydat do Oscara to dzieło Małgorzaty Szumowskiej Autorka, która w poprzednich filmach raczej mocno trzymała się ziemi wychodzi poza ramy rozprawki o nieszczęśliwych ludziach.
Obyczajowe scenki przetykane metafizycznymi transami w pradawnym lesie (mistrzowskie kadry Michała Englerta) i równie mglistymi wspomnieniami małego Żeni z Prypeci pchają film w stronę realizmu magicznego.
Im dalej w last tym mniej w „Śniegu” realizmu a więcej mistyki. Dwa światy przenikają się za sprawą coraz bardziej mistycznego Żeni.
Na dokładkę jest i przesłanie „eko” – tytułowe hasło powtarzane przez szwendającą się po osiedlu starą Chinkę (coś jak Barciś w „Dekalogu”?) czy wątek o kompostowaniu w ogródku i wycinaniu starych drzew pod kolejne luksusowe klocki z betonu.
Mistyka, ekologia, pełne ironii portrety współczesnych Polaków. Szumowska wrzuciła tyle składników do jednego worka, że nie sposób się dopatrzyć w tym jakiegoś większego sensu.