Lata dziewięćdziesiąte. Pokolenie Yuppies, bezczelnie wdzierające się na szczyty. Dwudziestolatki strącające z ciepłych posad starszych od siebie. Bezpardonowo rzucające się do gardeł słabszym konkurentom. Zarabiają w tydzień tyle, ile ich ojcowie przez ćwierć wieku.
Powiem ci: jest faktem, że wszystkich gówno obchodzi ich praca, każdy nienawidzi swojej roboty, j a też jej nienawidzę, t y jak słyszałem także jej nienawidzisz.
Yuppies to maklerzy z Wall Street, młodzi prezesi wielkich korporacji, marketingowcy bełkoczący w nieznanym narzeczu.
Yuppies to kontestatorzy życia, wydający krocie na metki, najdroższe kosmetyki i elektronikę dla snobów, najlepsze tkaniny, garnitury dla wybrańców, którym nie wypada zapytać o cenę. Smakosze wylewający łzy, gdy najmodniejsza restauracja tego tygodnia nie odda im we władanie stolika na jeden wieczór.
Patrick Bateman jest doradcą finansowym z Wall Street, szychą finansowej korpory Pierce & Pierce. Posiadacz apartamentu w prestiżowym Upper West Side (niestety bez widoku na Central Park), znawca najlepszych restauracji i wyszukanych potraw, najpiękniejszych kobiet, wymuskanych dodatków do garderoby. Dzień rozpina pomiędzy fitness, lunche w najdroższych knajpach i rzadkie pobyty w biurze. Wieczory spędza w klubach, w których łatwo dostać dobrą kokę.
Biorę dwa gorące prysznice używając przy tym nowego mydła w płynie do twarzy Caswell-Massey
Kreśląc sylwetkę Patricka Batemana, Bret Easton Ellis skupia się na pustej skorupie powierzchowności. Męczące listingi marek i metek, skrupulatne wywody jedzonych posiłków. Ta niekończąca się lista posiadanych dóbr mają swój cel. Równie skrupulatnie Bateman opisuje doświadczenia seksualne, a z czasem także krwawe jatki, jakie urządza swoim ofiarom. Dehumanizująca postawa pustego w środku yuppie przeradza go w zwyrodnialca pozbawionego hamulców moralnych.
Po opublikowaniu w 1991 roku, „American Psycho” wzbudził duże kontrowersje. Dodane w końcowym etapie pracy nad książką detaliczne sceny seksu i nieskrępowanych orgii bestialstwa wywołały sprzeciw krytyki i wydawców. Paradoksalnie, część publiki uznała dzieło Breta E. Ellisa za wyjątkowo trafnie punktujące moralny i psychiczny rozkład współczesnego pokolenia amerykańskiego.
Biedny czarnuch na ścianie. Spójrz… – przerywa, mruży oczy i ponownie zaczyna czytać: – Spójrz na biednego czarnucha. Spójrz na biednego czarnucha… na… ścianie… – zająkuje się, podnosi głowę i opuszcza oczy. – No dalej – ponaglam rozglądając się za kelnerem. – Dokończ. Chrząka i nie podnosząc oczu czyta cichutko, niemal szeptem: – Chuj mu w dupę… Pierdol Murzyna na ścianie… – znowu się jąka i wzdychając ciężko kończy ostatnie zdanie: – Czarny człowiek… to… de… debil?
„American Psycho” jest lekturą ciężką. Początek zniechęca obsesyjnymi opisami codzienności. Sceny erotyczne nadzwyczaj skrupulatnie relacjonują nocne życie wiceprezesa Piercey & Pierce – wyjęte z kontekstu byłyby wzorem literatury hard porno. Ale naprawdę szokujące okazują się rzeźnickie popisy japiszona. Są okrutne i i pozbawione literackiego filtru. Ociekają krwią i wszelakimi ludzkimi wydzielinami jak rasowy film gore.
„American Psycho” krytykuje społeczeństwo pustej konsumpcji. Przewrotna to krytyka, nadająca obyczajowej powieści szokujących cech egzotycznego porno horroru gore – zarazem odrzucająca i fascynująca
Nie potrafię istnieć sensownie na żadnym poziomie. Jestem sfabrykowany, jestem aberracją. Jestem niespójną istotą ludzką. Moja osobowość jest zaledwie niedokończonym szkicem, a mój brak serca tkwi głęboko i ma postać stałą. Moje sumienie, moja litość zniknęły dawno temu (prawdopodobnie na Harvardzie), jeśli w ogóle kiedykolwiek istniały. Nie ma już żadnych ograniczeń. Jeśli to ja byłem szalony i irracjonalny, zły i złośliwy, jeśli to ja stworzyłem niektórym piekło na ziemi i w dodatku czułem wobec niego dojmującą obojętność – to w takim razie wszystko jest już przeszłością, wszystko minęło. Wierzę mimo to w jedną niezaprzeczalną prawdę: nikt nie jest bezpieczny, nikt nie dostąpi zbawienia. A ja jestem bez skazy. Wina nie leży po mojej stronie.