Spocony, wczorajszy, napędzany burbonem i fajkami. Osobnik z potężnym ADHD, przetłuszczonym fryzem w najgorszym możliwym nieładzie. W dodatku to przecież łysy z długimi włosami. Kenny Wells jest przykładem totalnego loosera, pożyczającego kasę na lewo i prawo, żeby szybko roztrwonić ją w wątpliwej jakości przedsięwzięciach. Kenny żyje marzeniami i rodzinną ambicją znalezienia kolejnego, wciąż nie odkrytego El-Dorado.
Walls jest zdeterminowany. Kradnie biżuterię partnerki, żeby zdobyć kasę na bilet do Indonezji. To tam przekona słynnego geologa Michaela Acostę do swoich szalonych planów. Panowie dogadują deal i ruszają wgłąb dżungli.
„Gold” to fikcja, ale scenariusz oparto na prawdziwej aferze na rynku złota. W 1995 kanadyjska spółka Bre-X podała do wiadomości, że odnaleziono bogate złoża tego cennego kruszcu. Odkrycie w środku indonezyjskiej dżungli pojawiło się w czasie, gdy akcje Bre-X sięgały poziomu śmieciowego.
Gold to popisowa rola Matthew McConaughey, znanego z dużego poświęcenia dla sztuki filmowej. Tym razem blond amant przeistoczył się w otłuszczonego brzydala z krzywymi zębiskami wystającymi z paszczy. To zdecydowanie dobra rola McConaughey’a, który w postaci Kenny Wellsa widział prostą ścieżkę do kolejnych oscarowych nominacji. Kreacja przypominająca zresztą zlepek ról pięknego Matthew – nie tylko z uwagi na zdecydowaną zmianę sylwetki.
Problemem „Gold” są jednak intencje reżysera. Film utknął w pół drogi pomiędzy komedią, awanturniczą przygodą a opowiastką o grubym przekręcie. A taki klincz przeważnie kończy się tak samo – mieszanymi uczuciami.