Oto prawdziwy Wielki Duch, boska nić łącząca ogół przedsięwzięć człowieka – jeśli nie potrafisz czegoś zatrzymać, nie jest twoje. Czy chodzi o własność, niewolnika czy kontynent. Taki jest amerykański imperatyw
Cora jest młodą niewolnicą na plantacji bawełny. W stanie Georgia czarny jest tylko tanią maszyną do zbierania kłębków białej przędzy. Gdy przestaje pracować wydajnie, przestaje żyć.
Matka Cory – Mabel – była pierwszą na plantacji, której udało się uciec. Przynajmniej taka jest jej legenda, bo wszyscy uciekinierzy prędzej czy później padają łupem łowców nagród, wrogich farmerów z okolicy czy wreszcie nieprzebytych bagien.
Na plantację trafia nowy nabytek. Cesar jest murzynem sprowadzonym z Wirginii. Młody niewolnik opowiada Corze o legendarnej kolei podziemnej, dzięki której niewolnikom udaje się uciec w stronę wolności.
Tytułowa „Kolej podziemna” istniała naprawdę. Skomplikowany system pomocy zbiegłym niewolnikom opierał się na przychylności nielicznych białych, systemie szlaków, kryjówek i wielkim ryzyku. Spiskowcy abolicjoniści używali kodu. Było nim nazewnictwo i system znaków kolejowych.
U Whiteheada system kolei podziemnej to alegoria. Podróż pomiędzy poziemnymi stacjami rzuca Corę w kolejne miejsca na mapie południowej Konfederacji. Każdy ze stanów to odrębna galaktyka na mapie rasizmu.
Powieść Colsona Witeheada gna przez Amerykę w iście szaleńczym tempie. Przesuwające się niczym za oknami pociągu obrazki w zwarty sposób ukazują życie Cory na tle historii Ameryki. Bez nadmiernego popadania w moralizm książka wali niczym młot oburęczny, pozostawiając w myślach ponurą rzeczywistość rasizmu.