„No i kto jest większą bestią?” pytają chytrze twórcy „Instyktu pierwotnego”. Będzie dobrze, to przecież dzieło pod dyktando mistrza Nicolasa.
Frank Walsh. Stój Indiany Jonesa, w ręku maczeta, na nosie czarne rajbany. Chiński sztuczny zarost dopełnia wizerunku starego bywalca portowych spelun.
Jak przystało na prawdziwego twardziela Frank używa tylko organicznych dmuchawek z currarą i pneumatycznych pistoletów do usypiania.
Łowca ładuje swoją menażerię na statek. Najjadowitsze węże świata, wściekłe pawiany i jedyny okaz wymarłego gatunku jakiegoś białego kota (rozmywa się w taniej animacji, trudno zgandąć czy to biała pantera czy krzyżówka pumy z dywanikiem łazienkowym). Frank jeszcze nie wie, że na frachtowcu zmierzy się z najgroźniejszym predatorem na Ziemi. XD
Scenariusz „Instynktu Pierwotnego” mógłby bez obciachu trafić do platformówki na Atari. Drewniany Indiana Jones, testosterony z CIA i załoga statku ganiają po poziomach niczym kolorowe packmany, co i raz trafiając na jakiś bonus – a to na węża, a to na małpę. Jak wiadomo z każdej gry za 12,50 pln, na koniec przyjdzie czas na killer combo i bossa wszystkich bossów.
Kiedy zabójca Richard Loffler pourywa głowy kolesiom mundurowym Nicolas Cage z ciężkim westchnieniem wstanie mówiąc „potrzymaj mi piwo, synek”.