
Nie warto zadzierać z Yamaguchigumi, największą japońską organizacją prestępczą liczącą 40 tysięcy członków – jest kogo wkurwiać. Japońska mafia. Potocznie nazywa się ją yakuzą, ale wielu gangsterów woli mówić o sobie gokudō, co dosłownie oznacza „ostateczna droga”. Gang Yamaguchigumi plasuje się na samym szczycie hierarchii.
Tak zaczyna się opowieść Jake Adelsteina, amerykańskiego dziennikarza śledczego, który pierwsze 12 lat swojej kariery przebywał w Tokio. Wstęp i sam tytuł są niestety mylące. Zemsta yakuzy jest chwytem reklamowym, a mroczne kulisy japońskiego światka stanowią część reportażu.
Książka w przeważającej większości to rodzaj autobiografii zawodowej – od studenta z Ameryki zagubionego w egzotycznym kraju, po dziennikarza ogorzałego w codziennym znoju pracy redakcji. Adelstein nie szczędzi czytelnikom żadnego z etapów swojej pracy. Jej początkowe wątki nie mają wiele wspólnego z yakuzą, późniejsze ocierają się o mafijny światek w mniejszym lub większym stopniu, prowadząc do tezy postawionej w tytule. Za co mści się yakuza? Oczywiście za dziennikarskie śledztwo, którego podjął się autor.
Książka Adelsteina jest pełna ciekawostek na które warto zwrócić uwagę:
„(…) Należy do niej działka, nie sposób jej wyrugować, a to dlatego, że japońskie przepisy traktują yakuzę jako osobę prawną; organizacja ma takie same prawa jak każda firma, a jej członkowie cieszą się identycznymi przywilejami z tymi, jakie posiadają zwykli obywatele”
*
„Opowiadając o płonącym mężczyźnie, używali określenia hidaruma (hi oznacza „ogień”, a daruma to „pękata, pozbawiona rąk i nóg lalka, przedstawiająca na przykład Buddę”)”
*
W 1999 roku Kabukichō nocą wyglądało jak festiwal światła w Disneylandzie, z tą drobną różnicą, że neony, zamiast na rodzinne wakacje, zapraszały na obciąganie druta.
*
W japońskim istnieją tak subtelne i skomplikowane słowa opisujące smutek, że angielski wydaje się przy nim bardzo ubogim językiem.
*
gokudō. Znasz to określenie, prawda? – Narysował chińskie znaki na serwetce. – Goku znaczy „ostateczny”, „najdalszy”, „skrajny”, dō zaś – „droga”. Gokudō nie waha się, idzie na całość, zawsze kończy, co zaczął.
„Zemsta yakuzy” rozczaruje szukających pogłębionego eseju o japońskiej mafii. Wiadomości jest tu sporo, ale nie mają charakteru biograficznego i nie przedstawiają Yakuzy w sposób uporządkowany. Nie jest to jednakowoż książka zła czy nudna. Adelstein barwnie opowiada o codzienności dystryktów Tokyo. Asymilacja Amerykanina ze zwykłymi Japończykami procentuje niezłym reportażem o życiu w miejscu, w którym kultura świata Zachodu miesza się z wschodnią tradycją i japońską kulturą. W tym zakresie „Zemsta Yakuzy” jest warta uwagi.