
Mezalians miejskiego ulicznika Tristao i Isabel, dziewczyny z wyższych klas. Tristao czarny jak heban, mieszkaniec faweli w Rio spotyka na plaży nastolatkę o skórze białej jak mleko. Wręcza jej metalowy pierścionek ukradziony starej Amerykance. Ich romans przerodzi się w kataklizm, który zmieni życie na zawsze. Szykujcie się na tępe pierdyknięcie ciężkim stołkiem w potylicę.
„Brazylia” zaczyna się obiecująco przemarszem dwóch młodych rzezimieszków przez Copacabanę, ale szybko popada w tandetne romansidło.
Kiedy przecierając oczy ze zdumienia przebrniemy przez pretensjonalną podróbkę „Harlequina”, dostajemy zdumiewające continuum opowieści. Bezbronni duchem wkraczamy w reinkarnację „W pustyni i w puszczy”. To wersja dla dorosłych, która głównie (pardon le mot) „dupą stoi”.
Najwyraźniej starzejący się Updike cierpiał na jakąś maniakalną erotomanię.
Sześćdziesięciodwulatek, w dodatku literat od lat przynajmniej trzydziestu, obficie raczy czytelnika krypto pornograficznymi opisami, w których niczym młodzik niezdrowo podnieca się twardą dosłownością czynów, powszechnie uznawanych za lubieżne.
Teoretycznie wszystko się zgadza – pana Updike cechuje uwielbienie śmierci, seksu i Ameryki. Ale w „Brazylii” Updike karmi czytelnika kopulacją na każdym domowym meblu. Może to wynik podmiany Ameryki Brazylią? Z czasem staje się to jednak nieco nużące. Tym bardziej, że autor pastwi się nad nieszczęsnymi klientami swojej literatury wyszukanym, barokowym językiem:
„Stały, rozmawiając z mężczyznami i rozglądając się dookoła, wypatrując jakiejkolwiek szczeliny w murze życia, gdzie mógłby zakwitnąć chwast okazji”
„Ale pulsowanie krwi w bulwie ignamu, którą niósł przed sobą owinięty puszystym ręcznikiem, kazało mu podążać za zjawą, która narzuciła swój ręcznik jak pelerynę”
oraz crème de la crème cytatów:
„Jego żołądź, przypominająca fioletowe serce wyrwane z piersi stworzenia wielkości królika, spoczywała na jasnych włosach jej wzgórka łonowego”
Zostawmy z boku nadmiernie eksploatowaną erotykę w wydaniu czarno – białym. Walorem „Brazylii” jest bowiem wątek krajoznawczy, dzięki któremu docenić można ogrom tego Państwa i jego niewiarygodną różnorodność – od plaż Rio, przez industrialną stolicę w środku niczego, dziką Amazonię na północy i tajemnicze rubieże Mato Grosso na zachodzie.
Podróż podrabianego Tristana i lewej Izoldy byłaby ciekawym przyczynkiem do poznania brazylijskiego interioru, ale…
Ale tu znowu można liczyć na dziadka Johna. Updike uroił sobie zostać drugim Cortazarem lub czwartym G.G. Marquezem. „Wtem” nastaje więc klimat a’la realizm magiczny. Trochę dziwnie, tak nagle. W szczególności po wielu stronach realistycznego (jak sam określa) pieprzenia, w których fascynacja autora „bulwą ignamu” nie pozostawia po magii choćby cienia. Waloru magicznego nadają także niespodziewanie napotkani konkwistadorzy z rapierami i pistoletem skałkowym (no, łał).
Cechą szczególną utworu pozostają także „ni w pięć …” wtrącenia w języku portugalskim (bez adnotacji czy słowniczka). Według znawców języka – słowa niekoniecznie autentyczne dla brazylijskiej gwary.
„Brazylia” wciąga niezdrowo, choć momentami nie obce są czytelnikowi momenty zwątpienia. To jednak małe poświęcenie w zamian za owoc drzewa poznania – porno powieść realno – magiczną w stylu Stasia i Nel u źródeł szaleństwa.
Warto! ROTFL 🙂