Współczesna baśń, jakiej raczej nie zobaczymy w publicznej telewizji.
Sylwester Borkowski jest znanym paryskim krawcem. Dystyngowany starszy pan o poranku, wieczorami zmienia skórę. Staje się prowokującą Lorettą, gwiazdą drag queen show, królową nocnego klubu.
Przeszłość daje o sobie znać i marzący o emeryturze na Lazurowym Wybrzeżu artysta trafia do przaśnego Kłodzka.
Serial Netflixa pokazuje nieistniejące oblicze Polski. Miasto wygląda tu jakby usnęło w 1988 roku. Także mentalnie, bo prócz jednego homofobicznego napisu na murze lokalesi zdają się być odporni na „zboczenia” jakie reprezentuje główny bohater.
Zderzenie drag queens z twardymi górnikami jest równie realne jak wilk połykający babcię. Trzeba jednak przyznać, że serial nie ma w zamyśle portretowania zaściankowej polskiej homofobii, ale chwytającą za serce historię rodzinnego zjednoczenia.
Ani nierealne, wyidealizowane małomiasteczkowe społeczeństwo, ani zalatująca hitami Ilony Łepkowskiej rodzinna aura nie przeszkadzają w dobrej zabawie. Gwarantuje to stary wyjadacz Seweryn – być może nie trafiony w 100% obsadowo ale wybitny aktor, wokół którego bajka błyszczy brokatem.
„Królowa” przeraźliwie zgrzyta w jednym miejscu. Oprawa muzyczna kompletnie psuje klimat wysługując się banalnymi muzyczkami rodem z serialu o księdzu na rowerze.