
Uzyskanie wprawy w walce łukiem i mieczem wymaga lat, natomiast mając broń palną, każdego wieśniaka można wyszkolić w miesiąc. Między innymi dlatego ona mnie fascynuje. Można być najbiedniejszym wieśniakiem w kraju samurajów albo grubasem na obozie letnim, a przy odrobinie wprawy równać się z każdym. – Lub też, jak półtora wieku temu reklamowało się Colt’s Patent Fire Arms Manufacturing Company: „Bóg stworzył ludzi, ale Samuel Colt uczynił ich równymi”.
W obliczu kolejnych strzelanin i „masakr” rozdmuchiwanych przez media do gigantycznych rozmiarów sprawa wydaje się prosta – należy położyć kres powszechnemu dostępowi do broni w USA.
Dan Baum, demokrata i dziennikarz z północnych części Ameryki, jest jednocześnie pasjonatem broni palnej. Te dwie wykluczające się postawy są przyczynkiem do podróży, w której autor stara się zrozumieć fascynację i głęboko zakorzenioną potrzebę posiadania tych zabójczych przedmiotów.
Dziennikarz dociera do skrajnie spolaryzowanych postaw i opinii. Rozmowy z twardymi przeciwnikami i równie zapiekłymi w poglądach posiadaczami małych arsenałów przynosi zdumiewający rezultat – nie wszystko jest tak oczywiste, jak wydaje się być zza Atlantyku, gdzie posiadanie broni wymaga skomplikowanych i restrykcyjnych procedur.
Druga poprawka stanowiła problem – dla mnie, dla przeciwników broni, nawet dla NRA. Jej drażniąco niejasny tekst z niezdarną interpunkcją i dziwnym użyciem wielkich liter brzmi tak: „Dobrze uregulowanej Milicji, jako niezbędnej dla bezpieczeństwa wolnego Państwa, prawa ludu do posiadania i noszenia Broni, nie wolno ograniczać”. Żadna inna poprawka nie jest równie mętna jak druga. Nikt nie ma bladego pojęcia, jaka myśl przyświecała jej autorom.
Baum nie tylko drąży temat wypytując rozmówców o wady i zalety posiadania broni. ale w kolejnych „eksperymentach” na własnej skórze testuje jak to jest być posiadaczem broni. Zaczyna od kabury ukrytej pod marynarką, testuje „open carry” czyli ostentacyjne parady z bronią na widoku, pruje z karabinu maszynowego poznając smak kordytu i potęgę ciągłego ognia.
Nieco chorobliwa, chłopięca fascynacja Bauma wydaje się przeważać w narracji, ale wnioski autora są zaskakujące:
Pasjonaci broni uwielbiają cytować Roberta Heinleina: „Uzbrojone społeczeństwo to uprzejme społeczeństwo”. Ponieważ miałem broń, nerwowy i nieprzyjemny moment minął w osobliwie błogim spokoju. Zacząłem rozumieć, dlaczego mało słyszymy historii o właścicielach legalnej broni, którzy pozabijali się podczas kłótni o miejsca parkingowe. To wrażenie, że jest się psem pasterskim, strażnikiem, dawało człowiekowi poczucie swoistej moralnej wyższości. To ja byłem tym czujnym, obrońcą stada, przyczajonym gniewem bożym. Gdybym wyciągnął broń i zaczął nią wymachiwać, nie tylko prowokowałbym katastrofę, ale także utracił ową moralną przewagę i skompromitował się najgorzej, jak tylko można.
***
Pewnego dnia, krążąc po stronach dla pasjonatów, natknąłem się na rozmowę o tak zwanym open carry – praktyce noszenia pistoletu na widoku. W niemal wszystkich stanach noszenie broni w widocznej kaburze nie wymagało pozwolenia. Potrzebowałem chwili, żeby przyswoić tę myśl, ale gdy mi się to udało, uznałem to za spektakularne rozwiązanie swojego problemu. (…) Sięgająca czasów Dzikiego Zachodu logika opierała się na założeniu, że jeśli czyjąś broń widać, istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że taki ktoś użyje jej w złym celu.
Często przytacza badania i stawia logiczne pytania, wnioski pozostawiając czytelnikom
NSSF ustaliła także, że posiadacze AR-ek są nie tylko młodsi i bardziej zróżnicowani, ale chodzą na strzelnicę częściej niż właściciele innych broni. Dzięki nim amunicja kalibru .223, stosowana w AR-15, stała się najczęściej sprzedawaną na rynku. Można było liczyć na to, że posiadacze AR-ek w prawdziwym życiu wydadzą realne dolary na zakup niekończącego się zalewu części i akcesoriów, które w cyberprzestrzeni wygrywali w Call of Duty 4. Robili również to, na czym przemysłowi zależy najbardziej: rozgłaszali przyjemność strzelania, tak jak ten chłopak na strzelnicy, kiedy podsunął mi swój karabin.
***
Przebrnąłem przez wszystkie ich argumenty i najwyraźniejsze okazało się to, że obie strony straciły z oczu coś oczywistego: nawet niższa liczba Hemenwaya i tak była olbrzymia. „Zaledwie” osiemdziesiąt tysięcy przypadków rocznie oznaczało, że dwieście dwadzieścia razy dziennie Amerykanie w ten czy inny sposób używali broni palnej do samoobrony. Czyli osiem razy więcej Amerykanów ratowało się za pomocą broni, niż od niej ginęło.
***
Jedno natomiast nie ulegało dyskusji: przez dwadzieścia kilka lat, odkąd Floryda podniosła głowę, pozwolenie na broń otrzymało prawie siedem milionów ludzi, a po podliczeniu danych okazało się, że legalni właściciele broni palnej popełniają zabójstwa cztery razy rzadziej niż ogół ludności.
Reportaż Bauma to skarbnica wiedzy i wciągająca podróż po zakątkach Ameryki. Od teksańskich krwawych polowań na dzikie świnie po legendarne magazyny broni wykorzystywanej przy produkcjach Hollywood, spotkania z maniakami dużego kalibru i żydowską organizacją, która w temat wciąga Holocaust.
Czy zatem Dan Baum dociera do istoty zjawiska? Zdecydowanie tak, chociaż przewrotnie wnioski mogą nie być w pełni zrozumiałe dla Europejczyka.