Czerwiec 2006, Gdańsk. Fala gorąca zalewa Wybrzeże. Wysokie temperatury nie są sprzymierzeńcem mieszkańców, zalewanych także miazmatami unoszącymi się z nieusuwanych śmieci. Strajk śmieciarzy. Z otwartych okiem powiewają biało – czerwone szachownice dodawane do czteropaku Tyskiego. Echo sychronizuje ryczące telewizory, z których wydziera się Szpakowski i reszta kontestatorów futbolu. MistrzostwaSwiata.
W takich okolicznościach poznajemy Jarosława Patra, czterdziestoletniego smutnego erudytę z policji. Pater – miłośnik rocka, jazzu, purysta językowy i samotnik – odstaje od środowiska, w którym czteropak Tyskiego zastępuje śniadanie, a normą są skarpetki w paski wsunięte w wietnamskie sandały. Policjanci na służbie pocą się i chcą załatwić sprawy przed wieczornym meczem.
Sprawy zaczynają się komplikować w ekskluzywnym domu opieki „Eden”, gdzie w drastyczny sposób ginie jeden z „klientów” a główny podejrzany zapada się pod ziemię.
Marek Krajewski rozpoczyna nowy cykl powieści z pomocą Mariusza Czubaja. Dublet autorów zastanawia, ale Czubaj faktycznie wprowadza nowy ład do stylu Krajewskiego. Pełen dawnego czaru Breslau zamienia się we współczesny brud Trójmiasta. Pater to nie Mock. Nie rozsmakowuje się w życiu, raczej przełyka jego żółć. Pomimo tego obaj mają wspólne cechy – ciekawość i chęć doprowadzenia spraw do końca.
„Aleja Samobójców” ma swoje wady, ale w ostatecznym wyniku jest powieścią zajmującą. Wątek kryminalny nie jest oczywisty i ma niezłe zakończenie. Dużo ciekawszy jest jednak szkic głównego bohatera i klimat, który pomimo oczywistości współczesnego nam świata jest barwny i ciekawy.