J.D. Vance, były żołnierz, obecnie absolwent prawa na Yale, obiecujący młody prawnik musi zmierzyć się ze swoją przeszłością i uporządkować sprawy rodzinne. Daleko od prestiżowego Yale, bogatych kancelarii prawnych i wielkich miast, w Ohio życie nikogo nie oszczędza. Banał? Owszem, ale „Hillbily Elegy” tka swoją historię właśnie z takich banałów. Dwukrotny laureat Oscara Ron Howard bierze na warsztat tytułowych amerykańskich prostaczków. To oni stanowią przeważającą część narodu, na co dzień reprezentowanego przez elity Nowego Jorku i Los Angeles.
Ekranizacja chwytającej za serce autobiografii J.D. Vance gra na uczuciach widzów niczym Jan Sebastian Bach na organach. Podążając emocjonalnie zawiłymi ścieżkami życia rodziny tytułowych „bidoków” nie sposób nie uronić łez. Przebija w nich zarówno nostalgia do amerykańskiej prostoty rodem z piosenek Bruce Springsteena jak i troska o kondycję psychiczną mieszkańców największego mocarstwa na Ziemi. Historia J.D. Vance to wreszcie amerykańska wersja sienkiewiczowskiego „ku pokrzepieniu serc”, tradycyjnie stawiająca na piedestale legendarne „from zero to hero”.
Film Rona Howarda to oczywista szansa na Oscary dla Amy Adams i Glenn Close. Obie panie zagrały na wysokim poziomie, obie wcieliły się w role, jakie szanowne oscarowe jury uwielbia nagradzać statuetkami.