James „Whitey” Bulger – postać autentyczna – szef bostońskiej grupy przestępczej „Winter Hill Gang”, jednego z odłamów irlandzkiej mafii. Zawodowy morderca oskarżony o conajmniej 19 zabójstw nie byłby tematem wyjątkowym, gdyby nie jego powiązanie z FBI.
„Black Mass” opowiada o skomplikowanych relacjach Bulgera z agentem Johnem Connolly i wieloletnią grą, jaką prowadził „Whitey” z FBI, wykorzystując rządową organizację do legitymizowania własnych zbrodni i niszczenia konkurencji.
„Pakt z diabłem” to film przyzwoity i dobrze zrobiony. Niestety tylko dobrze, bo nie ma w nim iskry, jaka z innych ekranowych mafiozów zrobiła hollywoodzkie gwiazdy.
Choć reżyser Scott Cooper stara się jak może, Black Mass nie dorównuje „Chłopcom z ferajny” czy „Donnie Brasco”. Być może to wina głównej gwiazdy.
Zapewne Johny Depp miał chrapkę na upieczenie dwóch gołąbków na raz: kolejną świetną rolę na koncie oraz zdystansowanie się od pozy rock’n’rollowego pirata z Karaibów. Rola Bulgera wymagała mocnej charakteryzacji a sam efekt upodabniający pięknego Johny’ego do chudego i łysego brzydala to duża odmiana w emploi aktora.
Byłoby dobrze, ale dobrze nie jest. Depp z doklejonym nosem, łysiną, zepsutymi zębami i dziwnie bladymi oczami wzbudza wewnętrzny sprzeciw kinomana. Facjata pięknego Johna najzwyczajniej nie pasuje do roli sk@#$wiela pokroju Bulgera, a on sam rozprasza uwagę tą kuriozalną charakteryzacją niczym postać z bajki dla dzieci. Szkoda tym większa, że Depp dobrym aktorem jest i w rolę gangstera wcielił się bardzo sugestywnie.